O podróżach, polityce i kuchni – z Haliną Ligwińską-Talik, byłą opolską radną – rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska
 

Z ukochanym Leonem

Pani Doktor, znamy się kilka lat z polityki, jestem Pani pacjentem, ale nigdy nie było okazji, aby porozmawiać o życiu. Jaka jest tak naprawdę Halina Ligwińska-Talik?

Przede wszystkim jestem kobietą spełnioną. Zawsze dążę do czegoś. Nigdy się nie cofam i nie zatrzymuję. Nie lubię stagnacji. Mimo mojego wieku jestem kobietą pełną energii i pomysłów. Myślę do przodu.

Czy z perspektywy czasu, rezygnacja z ponownego startowania w wyborach samorządowych to była dobra decyzja?

Tak, to była dobra decyzja. Teraz mogę się świadomie przyglądać innym, jakie decyzje podejmują i jak są one interpretowane. To ciekawe doświadczenie.

Nie jest Pani ani trochę żal?

Nie, nie jest mi żal. To był etap, który już zamknęłam. Był dla mnie fascynujący ale jednocześnie bardzo trudny.

Ma Pani też na koncie kilka udanych akcji, ważnych dla Opolan.

Z tych ważniejszych inicjatyw, to uliczka łącząca ul. Partyzancką z Centrum Handlowym Karolinka.

No ale były jeszcze inne inicjatywy, przynajmniej ja je pamiętam

Była akcja „Stop Tesco” na ul. Ozimskiej, która jedynie opóźniła budowę tego supermarketu koło mojego domu, szczepienie przeciw sepsie, szczepienie dziewczynek przeciwko wirusowi HPV. No i oczywiście chipowanie psów. Byłam przeciwna płaceniu podatku przez Opolan za posiadanie psów. Zawsze wspierał schronisko dla bezdomnych zwierząt szczególnie przy przebudowie. Jestem też wierną fanką opolskiego Ogrodu Zoologicznego. Wspierałam inicjatywy zapewniające jego rozwój. Blokowałam też wybór Arkadiusza Wiśniewskiego na Przewodniczącego Rady Miasta, a teraz gdy został wiceprezydentem, jak czytałam ostatnio prasę (dop. red. Gazetę Wyborczą) nie ma czasu na konsultowanie programu ograniczającego emisję pyłów do powietrza, za który to temat odpowiada.

 Jak już jesteśmy na tematach PO, to czy Pani działalność w opolskiej PO nadal będzie aktywna?
Nie myślałam jeszcze o tym, ale sprawę zostawiam otwartą.

Co Panią pociąga w tej partii?

Jej otwartość na świat i ludzi. Ksenofobiczne poglądy są dla mnie nie do przyjęcia.

No dobrze. A co poza partią? Przecież kobieta tak aktywna jak Pani musi coś robić, musi działać?

Może to zima spowodowała, że „przysnęłam” ale na pewno „coś” wymyślę.

No i nadal jest praca. Jest Pani znanym stomatologiem, wciąż ma Pani pacjentów?

Tak, chociaż cztery lata zaangażowania społecznego i praca dla miasta odbiły się niekorzystnie na frekwencji na moim fotelu stomatologicznym. Teraz nareszcie mam przynajmniej czas dla moich pacjentów.

I jest jeszcze Leon, ulubieniec domu.

To miniaturowy sznaucer z wielkim sercem i pięknym charakterem. Razem z mężem uwielbiamy go. Właściwie to on rządzi w naszym domu. Rano wyrzuca męża z łóżka, bo chce iść na spacer. Nigdy nie możemy dłużej pobyć u znajomych, bo mamy świadomość, że pies czeka w domu i płacze pod drzwiami.

A wieczorami, woli Pani czytać, słuchać muzyki, czy oglądać TV?

W dłuższe, zimowe wieczory zdecydowanie książki, ale niezbyt ambitne.

Jaką książkę Pani aktualnie czyta?

„Operacja HF” Clive Cusslera, powieść przygodowo-sensacyjną o groźbie katastrofy ekologicznej.

A teatr opolski Pani ceni?

Owszem, ale nie cały repertuar, zwłaszcza ostatnio. Teatr ma być dla mnie „świątynią sztuki”, wrażeniem, które zapisze się w mojej pamięci, a tak ostatnio nie jest. W sylwestra wybieramy się z mężem na „Damę Kameliową”, spodziewam się przyjemnych wrażeń.

Wiem, że ma Pani dzieci i wnuki, często przyjeżdżają do rodzinnego domu?

Niezbyt często. To raczej ja jeżdżę do nich – do Krakowa, gdzie mieszka syn Przemek z rodziną i do Schverte w Niemczech do syna Macieja.

Z tego co wiem, jest Pani również wielką podróżniczką. Czy jest jakiś kontynent, na którym Pani jeszcze nie była?

Australia, ale się tam nie wybieram.

Dlaczego?

Nie interesuje mnie ani tamtejszy klimat, ani ludzie. Nie czuję sentymentu do tego kontynentu. Nie ciągnie mnie tam.

Ale Europa to niemalże cała „zaliczona”?

Tak, łącznie ze Skandynawią i Irlandią.

Którą z podróży najmilej Pani wspomina?

Kilka lat temu byłam ok. miesiąc w podróży po Afryce zachodniej i północnej. Fascynująca była dla mniewycieczka, chyba pięć lat temu, do Azji. Byłam w Mongolii, Nepalu, Chinach, Korei i Laosie. W Nepalu zauważyłam, że tam nie ma ludzi w średnim wieku, że są tylko młodzi i starzy. To było dziwne przeżycie. W ogóle obserwacja zwyczajów i zachowań tamtejszych ludzi było fascynujące. W Chinach urzekła mnie wschodnia medycyna. W Pekinie, w szpitalu zapoznałam się z metodami leczenia hipnozą, akupunkturą, akupresurą i leczeniem ziołami. Zafascynował mnie też inny sposób odżywiania się polegający na ograniczeniu węglowodanów, tłuszczów i soli, a wprowadzeniu do diety dużej ilości przypraw ziołowych i korzennych.

W libijskim teatrze

Stosuje Pani te metody w swojej kuchni?

Owszem. Po wprowadzeniu tej kuchni zauważyłam, że nie tyję, tak jak koleżanki w moim wieku, jestem silniejsza i inaczej odbieram bodźce zewnętrzne. Uprzedzam, że nie jest łatwo przestawić się na inną dietę, gdyż przyzwyczajenia żywieniowe są bardzo silne.

No to co Pani je?

Chleb ciemny z pestkami lub ziarnem, kasze, mięso drobiowe, miód, zsiadłe mleko, żur, który sama przygotowuję no i oczywiście warzywa. Nie jem wieprzowiny i unikam potraw smażonych. Słodyczy nie unikam.

A w przyszłym roku gdzie planuje Pani wakacje?

Tylko Europa. Myślę o Wyspach Kanaryjskich, na których już byłam trzy razy, ale tym razem mam zamiar zabrać psa. Problemem będzie jedynie samolot. Mam nadzieję, że uda mi się sprawnie pozałatwiać wszelkie formalności. Nie wyobrażam sobie wakacji bez mojego Leona.

Jaki jest Pani bilans kończącego się właśnie 2010 r.?

Był pod każdym względem udany. Przede wszystkim było spotkanie rodziny od strony mojej mamy. Z niektórymi bliskimi nie widziałam się blisko 30 lat! Mieliśmy zabawę w Łodzi przez trzy doby.

A bilans mijającej dekady? Które zdarzenie było dla Pani najważniejsze?

Oczywiście wybór do Rady Miasta Opola. Pojawił się Leon, siostra mojej mamy obchodziła 102 urodziny i wyprawiliśmy huczną imprezę. Były też podróże marzeń do Kanady, Afryki, Azji, Skandynawii no i dwutygodniowy rejs jachtem po Morzu Północnym razem z moim synem Maciejem, który robił stopień kapitana żeglugi wielkiej.

Czego Pani sobie życzy w Nowym Roku?

Żeby nie był gorszy od obecnego i żeby plany się spełniły chociaż w 50%.

Tego Pani życzę. Dziękuję za rozmowę.

Komentarze są zamknięte