Andrzej Trybuła: Felieton prawie poważny „Dziel i rządź”

Niezależna Gazeta Obywatelska

Andrzej Trybuła

Na naszych oczach rodzi się nowa, bardzo poważna siła polityczna. Jest jeszcze słaba, w żadnym stopniu niesformalizowana. Ciągle jeszcze przeżywająca wzloty i upadki okresu młodości, jednak już na tyle mocna, żeby nie obawiać się marginalizacji i całkowitego odejścia w niebyt. Jej obecna struktura ciągle jeszcze przypomina bardziej tworzony oddolnie ruch społeczny, złożony z działających osobno i pozornie niezwiązanych ze sobą małych grup, niż klasyczną, kadrową partię polityczną, do jakich zdążyliśmy się przyzwyczaić w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Na razie, w żadnym wypadku nie można nazwać tego partią, choć były już pierwsze, nieudane próby upartyjnienia tego ruchu i na pewno będą kolejne. Pokusa jest zbyt wielka a potencjalne korzyści polityczne (władza, pieniądze, uznanie, stanowiska dla swoich) olbrzymie.

Siła, o której mówię nie odgrywa jeszcze znaczącej roli w życiu politycznym i społecznym Polaków. Traktowana jest, cały czas jeszcze, trochę po macoszemu (bardzo adekwatne). Nie ma jeszcze bezpośredniego wpływu na realną władzę, ale pośrednio, w sposób znaczący oddziałuje już na prawie wszystkich polityków, a na pewno na wszystkie istniejące na naszej, polskiej scenie partie polityczne. Cały czas wzrasta w siłę i tylko patrzeć jak sięgnie po ster władzy.

Co to za tajemnicza siła?

Zagadka nie jest zbyt skomplikowana, a odpowiedź wbrew pozorom bardzo prosta. 

To kobiety!

Proszę nie przecierać oczu, To nie jest żart. Potencjał i dynamika ruchów kobiecych w Polsce ostatniej dekady, jest tak olbrzymi, że prędzej czy później jakaś poważna partia polityczna z tego powstać musi. Kobiety posiadają wszelkie atuty ku temu, żeby tak właśnie się stało.

Po pierwsze, utrzymując mit kobiety, jako ofiary obecnych, patriarchalnych stosunków społecznych, propagują cieszące się uznaniem cele, które bardzo łatwo przekuć w program wyborczy.

Po drugie, dysponują coraz większymi funduszami na działalność i z roku na rok powiększają swoją strefę wpływów w mediach. Obecny rynek prasy kolorowej zdominowany jest przez pisma o tematyce kobiecej, skierowane właśnie do kobiet. Jest to potężna tuba propagandowa, z łatwością kształtująca kobiece poglądy, gusta, pragnienia, mody i cały światopogląd. Kobiety przebiły się do telewizji. W ofercie największych stacji jest cały wachlarz programów o tematyce społecznej, prowadzonych przez kobiety, i w znacznym stopniu zdominowanych przez tak zwana problematykę kobiecą.

Po trzecie wreszcie, wyrastające jak grzyby po deszczu organizacje feministyczne są świetną kuźnią, poligonem i wylęgarnią przyszłych kadr działaczek, niezbędnych w każdej wielkiej organizacji. Coraz więcej kobiet odgrywa też znaczącą rolę w istniejących partiach politycznych a wprowadzenie parytetów wyborczych jeszcze polepszy ich pozycję.

Kobiety mają już prawie wszystko, co potrzebne jest dla zaistnienia w poważnej polityce, do pełni szczęścia brakuje im już tylko jednego, małego, lecz jakże istotnego elementu. Brakuje im elektoratu. Co najmniej pięciu procent wiernych wyznawców, przepraszam wyznawczyń, (a może i wyznawców i wyznawczyń, kto to wie?), którzy nie tylko zgodzą się z poglądami głoszonymi przez swoje gurki (żeńska odmiana słowa guru), ale przede wszystkim, co jakiś czas karnie stawią się przy urnach by oddać swój głos.

Naturalnym wyborcą partii kobiet stanowiącym trzon jej elektoratu powinny być oczywiście kobiety. Jest to bardzo logiczne, proste i nie budzące żadnych kontrowersji rozumowanie. Wiedzą o tym także moderatorzy ruchu kobiecego. Niestety, Polki w dalszym ciągu, uparcie w swych wyborach politycznych nie chcą kierować się kryterium płci. Podczas ostatnich wyborów przekonała się o tym gorzko pani Manuela Gretkowska, której „partia kobiet” uzyskała wynik wyborczy 0, 28%, co stanowi trochę ponad 45 tysięcy głosów.

W dalszym ciągu w Polsce, znaczący wpływ na wybory polityczne kobiet wywiera środowisko, w którym żyją, a przede wszystkim rodzina. Statystyki są bezlitosne. Znaczna większość kobiet głosuje tak samo jak ich mężowie, i jest to fakt, chociaż już samo to sformułowanie, jakże często nadużywane w mediach jest wielką manipulacją sugerującą jakiś patriarchalny wpływ męża na żonę, co oczywiście nie jest prawdą. Równie dobrze można by napisać, że większość mężczyzn w Polsce głosuje tak jak ich żony i też byłaby to prawda. Po prostu ludzie głosują rodzinnie a rodziny w Polsce, póki, co, jeszcze trzymają się mocno i wiążą ludzi więzami silniejszymi niż jakiekolwiek inne.

Niestety kropla drąży skałę.

W mediach kobiecych od wielu lat trwa zmasowany atak na instytucję rodziny. Samo słowo „Rodzina” rzadko tam występuje. Jeśli już jest, to zazwyczaj z przymiotnikiem „patologiczna”, „toksyczna” lub innym równie przyjemnym i zachęcającym do życia rodzinnego dodatkiem. Adresatem rozwiązań różnych, czasem faktycznie bardzo trudnych a nawet patologicznych, a czasem zupełnie trywialnych, problemów dnia codziennego omawianych w wyżej wymienionych mediach kobiecych, jest zawsze kobieta traktowana prawie jak jednostka autonomiczna. W pełni niezależna, bez żadnych zobowiązań w stosunku do męża, dzieci i innych członków rodziny. Kwestie równouprawnienia, sztandarowego przecież hasła ruchów kobiecych traktowane są tam niezwykle tendencyjnie. Dotyczą przede wszystkim równego dostępu do przywilejów i praw tradycyjnie przypisywanych mężczyznom jednak niekoniecznie już do obowiązków związanych z życiem rodzinnym. Wkład kobiety w utrzymanie domu traktowany jest jak ciężka praca na pełen etat, natomiast wkład mężczyzny, niejednokrotnie równoważny z kobiecym już takiego statusu nie posiada. Kobieta sadząc kwiatki w ogrodzie ciężko pracuje, mężczyzna robiąc to samo, co najwyżej tylko odpoczywa na słoneczku. Kobieta sprzątając dom urabia sobie ręce po łokcie, mężczyzna wykonując te same obowiązki, co najwyżej pomaga żonie przy pracach domowych. Kto słyszał, żeby codzienną jazdę samochodem nazwać pracą? Mężczyzna może codziennie odwozić dzieci do szkoły, przywozić je powrotem do domu, wcześniej zajeżdżając jeszcze po żonę; Jeździć po zakupy i inne sprawunki; Do lekarza, w odwiedziny do rodziny; Może regularnie wozić rodzinę na wakacje nad morzem spędzając bite dziesięć godzin za kierownicą jak normalny zawodowy kierowca, ale nikt tego pracą nie nazwie. Nie ma w słowniku pism kobiecych takiego słowa jak „Soccerdad”, chociaż zjawisko to jest coraz bardziej powszechne. Mężczyzna nie może pracować w domu, jako szofer i mechanik w jednym na pełen etat, nie, on przecież bawi się tylko, jak dziecko swoją zabawką, będącą przedłużeniem jego przyrodzenia. Zgodnie z definicją pism kobiecych przywilej nazywania codziennych obowiązków domowych pracą przysługuje tylko kobietom. 

Takie, fałszywe pokazywanie związków rodzinnych może skutkować i skutkuje tylko jednym – wzrostem rewolucyjnych zachowań u kobiet, a w efekcie coraz częstszym rozkładem małżeństw i to nie tylko tych naprawdę patologicznych i toksycznych, w których dzieje się ludziom krzywda, ale także, a może przede wszystkim tych normalnych, w których małżonkowie naprawdę się kochali, szanowali i mimo różnych przeciwności losu oraz trudności z porozumieniem potrafili stworzyć prawdziwy dom. Nikt normalny długo nie wytrzyma płynącej z wszystkich stron, nachalnej propagandy, w której instytucjonalny związek kobiety i mężczyzny traktowany jest jak swoista uciążliwość i wylęgarnia wszelkiego zła a co najmniej ostoja, zdominowanego przez złych, gnębiących i wykorzystujących kobiety na wszystkie możliwe sposoby mężczyzn, społeczeństwa patriarchalnego.

Z czasem poglądy na małżeństwo traktujące je, jako instytucję przestarzałą, zmitologizowaną, uciążliwą i niepotrzebną staną się w Polsce dominujące stanowiąc początek budowy nowego społeczeństwa, społeczeństwa singli.

Ludzie już są do tego przygotowani. W mediach na siłę lansowana jest moda na bycie singlem. Ludzie samotni pokazywani są, jako bogaci szczęśliwcy, żyjący pełnią życia i z pasją realizujący swoje marzenia. Wzór, do którego należy dążyć odrzucając po drodze wszelkie przeszkody. Któż z nas nie chciałby być szczęśliwy i bogaty, chyba nikt.

Czytając te teksty, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że większość z nich pisana jest na wyraźne zamówienie polityczne. Czytając prasę kobiecą, zwłaszcza w roku wyborczym, bardzo trudno jest oddzielić teksty pisane z prawdziwą troską o dobro ludzi od tych, zawierających wyraźne przesłanie polityczne dotyczące rodziny. Skoro główną przeszkodą uniemożliwiającą przebicie się do polityki, tej wielkiej, pisanej przez duże P, partii opartych na kryterium płci, jest właśnie rodzina, to oczywistym jest, że należy ją zniszczyć, skłócić, podzielić. A jak już będzie podzielona, łatwo będzie sprawić żeby kobiety zagłosowały tak, jak trzeba a nie tak jak dotychczas.

Wiadomo, „dziel i rządź”. Chcesz rządzić w jakimś środowisku to je skłuć, podziel a potem, wykorzystuj jedne grupy przeciw drugim.

Ta prymitywna, i bardzo skuteczna zasada manipulacji, wykorzystywana przez żądnych władzy, cynicznych cwaniaków nazywających siebie dzisiaj szumnie politykami zawsze się sprawdzała i pewnie sprawdzi się też w tym przypadku. A my, doczekamy się wreszcie partii kobiecej z prawdziwego zdarzenia, mocno dzierżącej ster władzy i prowadzącej wszystkich ku świetlanej przyszłości zatomizowanego społeczeństwa singli, gdzie kobiety żyją osobno, mężczyźni osobno, i dzieci też osobno, w domach dziecka otoczonych drutem kolczastym, pod całodobowym dozorem prawomyślnego opiekuna-wychowawcy i czułą opieką państwa socjalnego.

Autor: Andrzej Trybuła

  1. | ID: 46a7a294 | #1

    Pamiętam PARTIĘ KOBIET
    Ba nawet ostatnio sobie dość skutecznie przypomniałam wszystkie te manifestacje i mechanizmy jakie towarzyszyły jej powstawaniu (w bólach i cierpieniu niczym podczas tradycyjnego polskiego porodu) czytając książkę Manueli Gretkowskiej „Obywatelka”.
    Siła była wielka, ale nie dała rady przebić się przez męską skorupę polityczną.
    Setki lat patriarchatu nie jest tak łatwo pokonać jedną kobiecą partią.
    Z resztą kobiety często same sobie rzucają kłody pod nogi.
    Ale zawsze liczę na to, że kiedyś sie zjednoczą i naprawdę przemówią jednym głosem.
    Domagając sie właściwych sobie praw.
    Kobieca polityka byłaby doskonałą odmianą od tego, co mamy na codzień i czego wszyscy już chyba mamy serdecznie dość

  2. Ksenia
    | ID: 706ebb9b | #2

    Przykro patrzeć na ten rosnący między płciami mur, który powstaje przez granie na niskim poczuciu własnej wartości u kobiet jak również wykorzystywaniu i podsycaniu uprzedzeń, żali i przykrych doświadczeń. Dlaczego nie podkreślać, że są szczęśliwe związki, odpowiedzialni mężczyźni, tylko uwypukla się „patologiczne” i „toksyczne” przypadki? Przecież można przytoczyć wiele przypadków, gdzie to kobieta jest „winna”.
    Czy nie rozsądniej jest oceniać człowieka na podstawie jego czynów, a nie płci? Czy to nie jest aby trochę tak jak ocenianie człowieka ze względu np. na kolor skóry? Dlatego też uważam, że parytet płci to bzdura. Powinniśmy wybierać ludzi, których widzimy na danym stanowisku ze względu na umiejętności, a nie dlatego, że jest kobietą czy mężczyzną.

  3. | ID: 46a7a294 | #3

    Ja się barzo zgadzam na ocenianie ludzi z uwagi na umiejętności a nie na płeć
    Szkoda tylko, ze dla pracodawców nie jest to takie oczywiste, bo wszelkie umiejętności w przypadku kobiety przesłania im macica jaką takowa kobieta posiada i ewentualnośc pojawienia sie w tejże macicy dziecka
    Co ja poradzę, że mnie to oburza?

    Marzę o tym, zeby wysokość pensji i podejście do pracownika nie zależały od tego, czy jest kobietą czy mężczyzną.
    Wtedy łatwiej będzie o szczęscie w pracy, poza pracą, w związku i wszędzie, gdzie się bedzie

  4. agnes
    | ID: bb870516 | #4

    Nie dajmy się zwariować. Liberalne i lewicowe elity wciąż uparcie poszukują „pokrzywdzonych” grup społecznych, o których prawa mogłyby się upomnieć. Jakoś klasa robotnicza niespecjalnie spełniła się w tej roli. Uciśnione kobiety wrzucone są do jednego worka z homoseksualistami, Murzynami i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy. Cel jest oczywiście jasny – rozbić tradycyjne więzi społeczne, w tym przede wszystkim rodzinę. Człowiek, który nie będzie miał oparcia w rodzinie, będzie musiał go poszukać w państwie, które oczywiście najlepiej będzie wiedziało, co jest dla nas dobre…
    Cieszy zatem, że przynajmniej jeszcze w tej kwestii nie daliśmy się ogłupić i biorąc udział w wyborach nie bierzemy pod uwagę płci kandydata (kierujemy się co prawda często innymi, równie dziwnymi kryteriami, ale to już temat na odrębną dyskusję).

Komentarze są zamknięte