Zza kotary czyli żywot małego miasteczka (część I – cukier i dzieci zanikającym „produktem”?)

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Leniwe i senne miasteczko z równie leniwą historią wciśnięte między rozlewiska na lewym brzegu rzeki. Być może to położenie zdecydowało o nazwie osady. A może nazwa nawiązuje do dumnego złotego lwa wyzierającego z pomiędzy wzgórz? Ot taki nobliwy i szlachetny herb nosi mieścina. Drobna siatka ulic opasająca rynek wyłożony „kocimi łbami” stanowi o średniowiecznym charakterze miasteczka, gdyż jak uczono na zajęciach z geografii historycznej: „Ulice, prostopadłe do rynku, wychodząc z jego naroży” są urbanistycznym zamysłem z wieków średnich. Tu tętni życie miasta. Ratusz, niczym wyspa, pośrodku rynku, otoczony sklepami, w których królują artykuły pierwszej potrzeby, wyroby spirytusowe. Prowincjonalny dom kultury, odwiedzany najczęściej z potrzeby nabycia sałaty i ogórków z warzywniaka na parterze niźli z potrzeby obcowania z podnietami górnych lotów. Dalej kilka kamienic, niewielkie osiedla, jednorodzinne domki i kilka nieczynnych fabryk, których hale zamieniane są na różne „biedronki”. W sumie nieco ponad 6 000 leniwych i sennych mieszkańców. W do niedawna, największym zakładzie pracy trwają prace rozbiórkowe duńskiej firmy.  W jednej z hal ma powstać sklep meblowy dużej sieci. Co z resztą zabudowań? Jak się nie sprzeda prywatnym inwestorom to Duńczycy będą mieli pełne ręce roboty, no chyba że konserwator zabytków wejdzie w drogę, jak w przypadku potężnej, zabytkowej kotłowni, która dziś, niczym budowlane zombie, góruje nad pustynią gruzu i błota bo tyle zostało z zakładu, którego produkt jest dziś reglamentowany przez centralną gospodarkę kierowaną z obcej Brukseli.

Ostatnio główną atrakcją miasteczka są prace melioracyjne rzeki, która nawet kilka razy do roku, zgodnie ze swym cyklem, przyprawia o bezsenność lokalnych włodarzy. Czy regulacja rzeki sprawi, że nasi rajcy w końcu będą mieli spokojny sen? Gdy widzę jak koparki udrożniają poniemieckie kanały ulgi, które nasi przodkowie beztrosko zasypywali zamieniając w działki budowlane, to czasem wydaje mi się, że gdyby Hitler zatrzymał sowietów jeszcze przez parę lat, to mielibyśmy piękne autostrady w sam raz na euro. Tym czasem mamy Anno Domini 2011 i nową władzę w ratuszu.  Nowego burmistrza z racji jego nazwiska będziemy bacznie obserwować zza kotary.

Nowa władza, jak każda nowa władza wprowadziła nowe porządki czyli, modne w dobie rządów beztroskiego Tuska, oszczędności (gdy „góra” bez opamiętania wydaje, „doły” muszą oszczędzać, żeby ta „góra” miała co wydać). A na kim najlepiej oszczędzać. Na dzieciach. Wszak dzieci i ryby głosu nie mają, więc i protestów nie będzie zwłaszcza gdy zrobi się to po „cichu”. Czynsze w przedszkolach podniesiono, bagatela, sześciokrotnie a darmowe dojazdy, przywilej dzieci ze wsi (tam placówek oświatowych nie uświadczysz) zamieniono na kolejne łatwe źródło dochodu. Oryginalna „prorodzinna polityka” która miast prowadzić do prokreacji doprowadzi co najwyżej rodziców do lateksowej bezpłodności. Oddając jednak sprawiedliwość rajcom, należy dodać, że „oszczędnościowe” plany zostały jednak zmodyfikowane, co nie zmienia faktu, że narodziły się w głowach naszych poczciwych, lokalnych planistów, ojców i matek z odchowanymi dziećmi.

W kolejnej części o karatece w Ratuszu.

Autor: Lewinianin

  1. Anonim
    | ID: eff8be35 | #1

    bardzo ładnie opisane

Komentarze są zamknięte