Transvaal, Oranje i Boerowie (część II): „k’Ben een Africaander!” – narodziny odrębności

Niezależna Gazeta Obywatelska

11 lutego 1699 roku gubernatorem Kolonii Przylądkowej został syn Simona van der Stella, William Adriaan, człowiek chciwy i skorumpowany. Jego ambicją stało się przekształcenie Kolonii w prywatną domenę – rodzinne latyfundium. Już odziedziczony po ojcu tytuł gubernatora był wielce wymowny. Rozpoczął się w Kolonii Przylądkowej okres wyzysku i korupcji. Szeroki strumień dochodów pochodzący z różnych opłat i podatków, którymi gubernator obarczył osadników, w pierwszej kolejności trafiał do jego prywatnej kiesy zanim zasilał założycielkę kolonii, równie chciwą, VOC. Monopolistyczna polityka władz kolonii sprawiła, że przestała być dla osadników opłacalna uprawa ziemi. Coraz częściej ją więc porzucali na rzecz hodowli bydła, którego na Przylądku nie brakowało tak samo jak wielkich pastwisk. Poza tym hodowla bydła wymagała mniejszego nakładu pracy niż praca na roli. Rozpoczęła się więc migracja chłopów-rolników poza granice kolonii w poszukiwaniu pastwisk. Zjawisko to było na tyle silne, że już w roku 1700 administracja kolonii oficjalnie zakazała migracji farmerom, wyznaczając granicę obejmujące Winterberg, Witzenberg i Roodezand. Nie zahamowało to jednak fundamentalnego procesu dla białej społeczności Kolonii Przylądkowej, przekształcania się osiadłego chłopa-rolnika w koczowniczego farmera, hodowcę bydła tzw. trekk-boera (wędrującego chłopa). Innym powodem migracji osadników poza granice kolonii był wszechobecny wyzysk i handlowe nadużycia, których uosobieniem była lokalna administracja VOC z gubernatorem na czele. To przeciwko tym praktykom wolni obywatele kolonii po raz pierwszy w zorganizowany sposób zjednoczyli się pod przewodnictwem Adama Tasa, holenderskiego rolnika ze Stellenbosch, który wysłał władzom VOC w Holandii petycję o odwołanie gubernatora Williama van der Stella, którego oskarżano o korupcję i monopolizowanie kolonialnego handlu. Pod petycją podpisało się 63 wolnych obywateli. W 1706 roku Adam Tas został przez gubernatora skazany i uwięziony w lochach zamku „Good Hope”, jednak nie uchroniło go to przed utratą stanowiska z którego metropolitalne władze VOC odwołały van der Stella już rok później, co było bezpośrednim skutkiem petycji. Adam Tas stał się symbolem obywatelskiego oporu i wolności, choć nie pojmowanej jeszcze w kategoriach narodowych. Wyczyn Tasa przyćmiło zdarzenie, które wówczas nie miało większego znaczenia, ale które dla późniejszych pokoleń urosło do rangi symbolu przemian dokonujących się w świadomości południowoafrykańskich osadników. 23 marca 1707 roku 17-letni Henrik Biebouw, syn niemieckiego emigranta, urodzony już w Kolonii Przylądkowej, w trakcie zatrzymania go przez urzędnika Kompanii, wykrzyknął w jego kierunku: „„k’Ben een Africaander!” co oznacza jestem Afrykandrem. Ta śmiała deklaracja jasno stwierdzała, że Henrik Biebouw nie czuje się Niemcem czy poddanym holenderskim, jego jedyną ojczyzną jest Afryka Południowa, jest więc Afrynandrem. Także rówieśnicy Biebouw’a, urodzeni podobnie jak on w Afryce, nie znający krajów ojczystych swoich ojców, nie deklarowali już europejskich narodowości, nie znali tego kontynentu. Pojęcie Afrynander, po raz pierwszy publicznie użyte przez Biebouw’a, początkowo było używane na określenie potomka europejskiego osadnika i hotentockiej kobiety (sam Biebouw pochodził z takiego właśnie związku) jednak z czasem pojęcie to rozszerzyło się na wszystkich potomków europejskich osadników.

Władze Kompanii przemiany w społeczeństwie Kolonii Przylądkowej, zwłaszcza jej wyemancypowanie,  odebrały jako zagrożenie własnych interesów. W tym samym 1707 roku zaprzestały więc sprowadzać na Przylądek, i tak nielicznych, osadników. Jednocześnie kończył się pierwszy okres na drodze do narodu, formownia wspólnoty.

W omawianym okresie Kolonię Przylądkową zamieszkiwało około 2000 potomków europejczyków w żyłach których płynęła krew holenderska, niemiecka i francuska. Dorastało drugie pokolenie osadników, których jedyną ojczyną była Afryka Północna, z którą identyfikowali się całkowicie. Zostały zatarte różnice narodowościowe, co ułatwiło podobieństwo języka (Holendrzy i Niemcy) oraz religii (francuscy hugenoci i protestanccy Holendrzy i Niemcy). Już w pierwszym pokoleniu córki i siostry hugenotów wchodziły w związki małżeńskie z niemieckimi osadnikami, w których środowisku brakowało kobiet. Był to naturalny proces zacierania różnic i formowania się jednolitej wspólnoty.

Ziemia uprawiana od dwóch pokoleń przez osadników, w warunkach południowoafrykańskich, wymagała większego nakładu pracy, przy czym pionierzy-rolnicy zdani byli wyłącznie na siebie i na „pomocną dłoń” sąsiada, podobnego im osadnika – to wzajemnie integrowało.  Podobnie wspólne zagrożenie, ze strony chciwej administracji Kompanii i wojowniczych tubylców.

Poczucie zagrożenia ze strony krajowców towarzyszyło osadnikom na każdym kroku. Działki rolne osadników często graniczyły czy wręcz znajdowały się na terenach łowieckich Hotentotów, różniących się od nich pod każdym względem, to potęgowało efekt „oblężonej twierdzy”. Osadnicy mieli świadomość, że stanowią jedynie niewielką enklawę, „wysepkę otoczoną morzem barbarzyńców”, dlatego muszą przede wszystkim trzymać się razem. W obliczu krajowca różnica między osadnikiem niemieckim czy francuskim była automatycznie zacierana, liczył się jedynie kolor skóry i wspólne, europejskie, dziedzictwo. Formująca się więc  wspólnota południowoafrykańska została oparta na pierwotnych, wręcz atawistycznych fundamentach krwi i ziemi, będących początkiem każdego narodu. Wszystkie powyższe czynniki sprawiły, że w krótkim odstępie czasu (nieco ponad pół wieku) powstała silnie zintegrowana i homogeniczna, zamknięta na obcych (tubylcy, urzędnicy VOC, w późniejszym okresie osadnicy angielscy) społeczność, w której młody „Afrykander” z drugiego pokolenia czuł się jak w wielkiej rodzinie pełnej „ciotek” i „wujów” sam będąc dla rówieśników „Afrykandrów” „bratem”. Formy te zresztą często odpowiadały prawdzie. Podstawą wspólnoty osadników, z której powstał później naród Burski, było zaledwie 50-60 rodzin. Koligacje rodzinne były więc bardzo rozgałęzione, a każdy „Afrykander” posiadający to samo nazwisko na pewno był krewnym. Po dziś dzień ponad połowa współczesnych Afrykanerów posługuje się zaledwie 50 nazwiskami.

Kolejnym przełomowym wydarzeniem, które zadecydowało o przyszłości wspólnoty osadników południowoafrykańskich była decyzja władz VOC o zaprzestaniu nadawania tytułów prawa do własności ziemi, co miało miejsce w 1717 roku. Decyzja ta miała uderzyć i z całą siłą uderzyła w wolnych obywateli, nad którymi administracja Kompanii zaczęła tracić kontrolę.

Przeciętna rodzina osadników liczyła sobie do tuzina potomstwa, tendencja ta była wciąż rosnąca (np. wielokrotny prezydent Transvaalu Paulus Kruger miał aż dwadzieścioro dzieci). Na olbrzymią rozrodczość wpływ miały min. warunki agrarne w kolonii, charakteryzujące się niewyczerpalnym rezerwuarem ziemi. Czynnik ten sprawił, że wśród wolnych obywateli utarł się zwyczaj nadawania własnego gospodarstwa każdemu męskiemu potomkowi który skończył 16 lat (był to wiek osiągnięcia samodzielności), przy czym nie było potrzeby wydzielania gospodarstwa z ojcowizny, nowe działki były nadawane przez lokalną administrację za symboliczną opłatą. System ten nagle się załamał i osadnicy stanęli przed widmem parcelacji swoich gospodarstw pomiędzy liczne potomstwo. Ucierpieli na tym zwłaszcza hodowcy bydła, którzy potrzebowali olbrzymich terenów pod wypas rozrastających się stad. Wydawało się, że władze VOC osiągnęły zamierzony cel, osadnicy przestali migrować, a z braku nowych pastwisk, wielu rezygnowało z hodowli bydła na powrót przekształcając się w chłopów-rolników, co ściślej wiązało ich z administracją. Pierwszy wyłom w nowym systemie został poczyniony w roku 1730, gdy trekkboerowie, wędrując wzdłuż wybrzeża, zaczęli zakładać farmy poza oficjalną granicą kolonii, w żyznej nadmorskiej dolinie Langekloof. W 1732 roku pierwsze farmy powstały nad graniczną Olifants River. Kolejne roczniki „pokolenia bez ziemi” wchodząc w wiek samodzielności na własną rękę podejmowały ryzyko zakładania farm na terytoriach granicznych. Dopiero gubernator Hendrik Swellengrebel usankcjonował ten proceder rozciągając panowanie Kompanii na nowych terytoriach ustanawiając na nich dystrykt ze stolicą w nowo założonym miasteczku Swelledam w roku 1743, które stało się bramą do interioru kolonii. Do tego czasu liczba mieszkańców kolonii wzrosła do niemal 4 000 wolnych obywateli, hodowców bydła i rolników. Przeciwwagą dla nich była 1500 społeczność złożona z urzędników VOC, najemnych żołnierzy i ich rodzin, która mieszkała głównie w nadmorskim dystrykcie Kapstadt, centrum kolonii, utrzymując się z podatków nałożonych na kolonistów. Był to dla wolnych obywateli, zwłaszcza przedsiębiorczych trekkboerów, prawdziwy balast, dlatego z biegiem lat oddalali się od centrum kolonii nie tylko fizycznie ale również mentalnie. Wciąż formująca się wspólnota odrzucała świat zewnętrzny, którego uosobieniem był Kapstadt, zamykając się we własnej społeczności, trekkboerów, nie tolerującej obcych. Obcych zresztą zbyt wielu nie było odkąd w 1717 roku władze VOC zakazały oficjalnie emigracji do Kolonii Przylądkowej. Wkrótce trekkboerowie przekroczyli granice ustanowione dystryktem Swellendam a w roku 1760 dwaj burscy zwiadowcy, Jans Coetse i Klaas Barends dotarli aż nad rzekę Oranje, daleko poza zasięg władztwa VOC, ściągając innych, rządnych ziemi, trekkboerów. W roku 1771 trekkboerowie znad rzeki Oranje ruszyli dalej na wschód stykając się z wojowniczymi plemionami Xhosa z grupy Bantu. Plemię to przed wiekami wyruszyło znad rzeki Kongo w poszukiwaniu nowych terenów łowieckich i pastwisk, będąc forpocztą ogromnej wędrówki ludów Bantu na południe kontynentu Afrykańskiego. Na początku XVIII wieku, pod naciskiem północnych ludów Bantu, plemię Xhosa osiągnęło brzegi rzeki Oranje. Wkrótce pojawili się tam pierwsi europejscy trekkboerowie. Obie społeczności miały ten sam cel, zająć jak największe terytorium pod pastwiska obfitujące w źródła wody. Starcie było nieuniknione. W roku 1778 Afrykę Południową zamieszkiwało już 1122 urzędników, 454 żołnierzy i aż 9 867 wolnych obywateli, co było wynikiem wyłącznie dużej rozrodczości wśród osadników. W tym samym czasie plemiona Xhosa znad Oranje ruszyły na południe wdzierając się w granice Kolonii. W roku 1779 rolnik Willem Prinsloo, broniąc swojej ziemi, zastrzelił wojownika Xhosa. Była to bezpośrednia przyczyna wojny granicznej z Xhosa, która z przerwami miała trwać niemal 100 lat. Afrykańscy wojownicy uzbrojeni w dzidy i prymitywne tarcze w starciu z białym człowiekiem dosiadającym, nieznanego tubylcom, konia  i posiadającym broń palną, byli bez szans. Lokalny lider trekkboerów, Adriaan van Jaarsveld, zorganizował komando które w serii potyczek na przełomie 1779/1780 pokonało wojowników Xhosa. Jednak niepokój na terenach granicznych trwał jeszcze do 1781 roku, kiedy to wojowniczy Xhosa zostali wyparci za rzekę Great Fish, stanowiącą odtąd wschodnią granicę kolonii.

W tym czasie na odległym kontynencie Europejskim wybuchła wojną między Holandią a Anglią. Francja będąc sojusznikiem Holandii, uprzedzając działania angielskiej floty, wylądowała w Afryce Południowej zabezpieczając Kolonię Przylądkową przed inwazją nieprzyjaciela. W roku 1784, po zakończeniu wojny, wojska Francuskie opuściły Kolonię Przylądkową. Konflikt ten nie wpłynął zasadniczo na życie południowoafrykańskich osadników, jednak VOC, faktyczna właścicielka kolonii, wyszła z tej wojny mocno osłabiona.

Brak rzeczywistej kontroli nad wschodnimi rubieżami Kolonii Przylądkowej i bezkarne wyprawy zbrojne osadników i Xhosa, wymusiły na władzach VOC ustanowienie na tych terenach nowego dystryktu. W ten sposób w roku 1786 powstał dystrykt Graaff-Reinet ze stolicą w mieście o tej samej nazwie. Jednak władza landdrosta (sędzia –najwyższy  przedstawiciel kolonialnej administracji) bez garnizonu wojskowego stacjonującego w Kapstadzie, a więc oddalonego od Graaff-Reinet już o setki kilometrów, była czysto iluzoryczna. Stojąca na skraju bankructwa VOC nie miała środków aby zapewnić w dystrykcie bezpieczeństwo i poskromić wojowniczych Xhosa przed niszczycielskimi i łupieżczymi najazdami na ziemie osadników. Pozostawieni sami sobie trekboerowie nadal organizowali więc wyprawy odwetowe na terytoria plemienne. Jedna z takich wypraw z roku 1790 dała początek drugiej wojnie granicznej, w wyniku której gospodarstwa po obu stronach granicy zostały doszczętnie zniszczone. Wielu trekkboerów popadło w ruinę. Wśród osadników zapanował głód i ubóstwo. Winą za te nieszczęścia koloniści obarczali władze VOC, które nie wywiązywały się z obowiązku obrony osadników i ich gospodarstw przed najazdami dzikich plemion, zamiast tego wciąż żądały nowych podatków. Niezadowolenie lokalnych farmerów wciąż rosło, władze żądały coraz więcej nic w zamian nie ofiarując.  Niezadowolenie zamieniło się w jawny bunt gdy miejscowy landdrost Maynier zakazał rolnikom, zagrożonym inwazją Xhosa, organizacji wyprawy odwetowej nazywając ich złodziejami bydła. 6 lutego 1795 roku zbuntowani osadnicy zajęli Graaff-Reinet, z którego musiał uciekać Maynier, i proklamowali powstanie niezależnej republiki.  18 czerwca za przykładem rolników z Graaff-Reinet poszli osadnicy z dystryktu Swellendam, którzy pod przywództwem Hermanusa Steyena proklamowali niezależność od VOC. Władze kolonii nie były w stanie opanować zaistniałej sytuacji zwłaszcza, że 16 września do zatoki Stołowej wpłynęła angielska flota wojenna, wiążąc walką cały przylądkowy garnizon. Po dwóch tygodniach holenderskiego oporu Anglicy zajęli Kapstadt, a dowódca wyprawy gen. Craig proklamował przyłączenie Kolonii Przylądkowej do brytyjskiej Korony.  Wojska angielskie już w listopadzie zajęły zanarchizowaną republikę Swellendam. Złamanie oporu osadników z Graaff-Reinet poszło im już gorzej. Mieszkańcami pogranicza byli bowiem doświadczeni w walce z tubylcami trekkboerowie. Ostatecznie 22 sierpnia 1796 roku Republika Graaff-Reinet, pozbawiona pomocy z zewnątrz, została inkorporowana do brytyjskiej Kolonii Przylądkowej. W roku 1798 zbankrutowała i uległa likwidacji VOC, zdawało by się jedyna przeszkoda do pełnej władzy brytyjskiej nad Afryką Południową. Jednak Anglicy natrafili na przeszkodę, która przez kolejne 100 lat miała hamować ich ekspansję, była to zorganizowana wspólnota dumnych i niezależnych białych osadników – Burów.

Autor: Tomasz Greniuch

Komentarze są zamknięte