„Mniejszości etniczne muszą działać na równych prawach z innymi obywatelami i muszą służyć rozwojowi swojego kraju, w naszym przypadku Polski” – z Beatą Szydło, Poseł na Sejm RP i Wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska6

Pani Prezes jakie refleksje po wizycie w Opolu i powiecie brzeskim?

Bardzo się cieszę, że mogłam być po raz kolejny na Ziemi Opolskiej. Poprzednio gościłam tutaj w czasie kampanii samorządowej, jesienią ubiegłego roku. Już wówczas mogłam zapoznać się z Waszymi problemami. Opolszczyzna to bardzo ważny region dla naszego kraju. Najmniejsze województwo, ale problemy, które tu macie są jednymi z najpoważniejszych. Czas, żeby rządzący naszym krajem wreszcie to dostrzegli. Opole to również piękne miasto, podobnie jak Brzeg. W Brzegu miałam okazję zobaczyć też dzielnice, w których trudno się żyje, a na ulicach widać, że bezrobocie to poważny problem. Władzom powiatu brzeskiego należy się uznanie, że rozwiązują trudne problemy i mają pomysł na powiat. Jestem przekonana, że ich praca da wspaniałe efekty. Jestem pod wrażeniem aktywności władz samorządowych powiatu w zakresie pozyskiwania środków unijnych.

Na dworcu PKP w Opolu parlamentarzystów z PiS przywitało kilku działaczy Ruchu Autonomii Śląska. Jeszcze rok temu było to ugrupowanie, o którym nie warto było nawet rozmawiać, dziś, dzięki PO, współrządzą województwem śląskim, mają wsparcie lokalnych mediów i elit. Tworzą struktury w woj. opolskim współpracując z Mniejszością Niemiecką i cieszą się przychylnością opolskiego Kościoła. Mają plany zmiany konstytucji RP. Czy według Pani stanowią zagrożenie, czy są tylko lokalnym folklorem politycznym?

Rzeczywiście jeszcze do niedawna można było sądzić, że RAŚ jest lokalnym folklorem politycznym. Ale od ubiegłego roku, trzeba już na to zjawisko patrzeć inaczej. Niestety PO popełniła błąd, legitymizując RAŚ. Okazuje się, że jest to organizacja, mająca określone ambicje polityczne. PO dla własnych partykularnych interesów otworzyło „Puszkę Pandory”. Funkcjonowanie mniejszości narodowych i etnicznych w każdym kraju nie jest absolutnie niczym złym. Powiem więcej, mniejszości poprzez swoją różnorodność ubogacają kulturę danego państwa. Jest tylko jeden warunek – mniejszości etniczne muszą działać na równych prawach z innymi obywatelami i muszą służyć rozwojowi swojego kraju, w naszym przypadku Polski. W przypadku RAŚ zaczynamy mieć do czynienia ze zjawiskiem negowania Polski, jako Ojczyzny, jako dobra nadrzędnego. Tak przynajmniej zdaje się przedstawiać tę filozofię szef tego ugrupowania. A to już zaczyna być niebezpieczne i trudno się z tym zgodzić. PO sprawę bagatelizuje, ale uważam, że to poważny błąd. Być może poza Opolszczyzną i Śląskiem ten problem nie jest jeszcze tak jaskrawo widoczny, ale moim zdaniem musi pojawić się w tym zakresie refleksja.

Trwa spis powszechny, a MN i RAŚ prowadzą intensywną i kosztowną kampanię propagandową. Jakie korzyści może im przynieść dobry wynik?

Trudno mi powiedzieć, jaki mają plan, ale mogę się domyślać, że chodzi im między innymi o udowodnienie, że są siłą. Wtedy można stawiać kolejne żądania. Kiedy ustawa o spisie powszechnym była procedowana w Sejmie RP, Prawo i Sprawiedliwość, zwracało uwagę, że określenie narodowości śląskiej jest błędem. Nie ma takiego bytu etnicznego, ani historycznego. Niestety nasze uwagi zostały odrzucone. Trzeba wyraźnie powiedzieć – jest naród polski, w ramach którego funkcjonują różne mniejszości etniczne. Ale naród polski jest jeden. Dążenie do „landyzacji” naszego kraju może okazać się poważnym błędem. Filozofia regionalizmu musi mieć swoje rozsądne granice. Szczególnie taka refleksja jest potrzebna w odniesieniu do ziem zachodnich. Tutaj obok siebie funkcjonują różne grupy etniczne, kulturowe, a łączyć powinna je właśnie Polska.

Pani Prezes, czy widziała Pani będąc w opolskim dwujęzyczne polsko-niemieckie tablice z nazwami miejscowości?

Takie tablice można też zobaczyć na Górnym Śląsku. Jestem z Małopolski, ale mieszkam niedaleko Pszczyny, która leży już na Śląsku. Pamiętam, że jeszcze nie tak dawno można tam było zobaczyć nazwy placówek handlowych w języku niemieckim. Powiem tak – jeżeli jest to jedynie zaznaczenie, że na tej ziemi żyją zgodnie Polacy i Mniejszość Niemiecka, to jest to akceptowalne, jeżeli jednak zaczyna to prowadzić do zaznaczenia odrębności narodowej, to zaczyna to już być problem. Na Spiszu i Orawie też można zobaczyć nazwy polskie i słowackie, ale tam wszyscy czują się obywatelami państwa polskiego.

Jakie ma Pani refleksje w kontekście tego co się dzieje wokół Mniejszości Polskiej w Niemczech?

To jest właśnie sedno sprawy. Ze strony RAŚ pojawiają się kolejne roszczenia, Mniejszość Niemiecka w Polsce ma preferencje, na przykład w wyborach parlamentarnych, a w Niemczech Mniejszość Polska nie jest zauważana. Państwo Polskie musi pamiętać o swoich obywatelach, żyjących poza jego granicami. PO, która tak stara się doceniać RAŚ, jakoś nie zabiega o prawa Polaków w Niemczech. Trudno tam też dostrzec tablice z nazwami miejscowości, pisane po polsku i niemiecku. To pokazuje jak nierówne jest traktowanie tych mniejszości.

Obecnie trwają prace nad ustawą blokującą zadłużenie, a tym samym inwestycje w samorządach, jakie jest stanowisko PiS w tej sprawie?

Prawo i Sprawiedliwość zdecydowanie się temu sprzeciwia. Jeżeli takie przepisy zostaną wprowadzone, wiele samorządów będzie w trudnej sytuacji. Rząd, szukając oszczędności przerzuca kolejne zadania na gminy i powiaty. Teraz jeszcze próbuje ograniczyć samorządom możliwości sięgania po kredyty inwestycyjne. Nie miejmy złudzeń – jeżeli to zostanie przegłosowane wiele samorządów będzie jedynie w stanie administrować, a o rozwoju nie będzie mowy. Oczywiście inwestowanie w samorządach musi odbywać się na zasadach zdroworozsądkowych, ale trzeba pamiętać, że większość budżetów samorządowych w tej chwili to w 80% wydatki bieżące. Kończy się okres obecnej perspektywy finansowej środków z UE. Większość samorządów, które skorzystały ze środków unijnych, musiało zaciągnąć kredyty, aby zrealizować inwestycje. Teraz przyjdzie czas rozliczeń i spłaty, jeżeli nie będą mieli pieniędzy po prostu nie zakończą inwestycji, a tym samym nie rozliczą się z UE i nie otrzymają zwrotu pieniędzy, które już zainwestowali, a które najczęściej pochodziły z pożyczek. Pozostaną z długami, nie ukończonymi inwestycjami. I pewnie będą w wielu przypadkach zmuszani do ograniczania wydatków bieżących, żeby jakoś to wszystko pospłacać. Ograniczanie wydatków bieżących to zamykanie szkół, ograniczanie pieniędzy na remonty dróg, na oświetlenie, na kulturę itd. Rząd tym się nie przejmuje, bo z problemem zostaną samorządowcy. Premier co najwyżej powie ludziom – „jesteście sobie winni, bo takiego wójta wybraliście” – jak w ubiegłym roku w czasie powodzi. Na wniosek mojego klubu w tym tygodniu odbędzie się połączone posiedzenie sejmowych komisji finansów i samorządu, poświęcone tej kwestii. Mam nadzieję, że przyjadą samorządowcy i odważnie powiedzą, co to wszystko oznacza.

W kwietniu zostały ogłoszone przez Główny Urząd Statystyczny dane o deficycie i długu publicznym. Dług publiczny sięgnął w 2010 r. prawie 54%,  Deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2010 r. ukształtował się na poziomie 111 154 mln zł, co stanowi 7,9% PKB. Natomiast dług publiczny wyniósł 778 212 mln zł, to jest 55% PKB. Tak napisano w komunikacie Głównego Urzędu Statystycznego, o którym Pani mówiła w swoim wystąpieniu sejmowym przy okazji odwołanie Ministra Rostowskiego. Jak to jest, że jeszcze nie działają zapisy konstytucji przecież działamy na „krawędzi budżetowej”?

Minister posiadł do perfekcji zdolność „zacierania śladów”. Stosowane przez ministerstwo zabiegi księgowe, powodują, że na papierze progi ostrożnościowe nie zostały przekroczone. Ale nasz dług i deficyt ciągle rośną. Wzrasta na przykład zadłużenie Krajowego Funduszu Drogowego, którego dług nie wlicza się do oficjalnego deficytu budżetu państwa, ale ten dług i tak będzie musiało spłacić państwo z pieniędzy podatników, bo przecież Fundusz jest państwowy, a nie prywatny. To, że w tym roku, czy przyszłym rządzący będą mieć komfort, bo unikną przekroczenia progów ostrożnościowych, nie oznacza, że problem został rozwiązany, Na razie to leczenie skutków choroby a nie zapobieganie jej przyczyną. A rachunek za to leczenie niestety jest wysoki i rząd pokrywa go sięgając do kieszeni każdego z Polaków. Podwyżka podatków, zabieranie pieniędzy z systemu emerytalnego, ograniczanie środków na sprawy społeczne, no i wreszcie prywatyzacja na niedopuszczalnych zasadach. To przykłady tylko z tego roku. Z tym, że to do niczego nie prowadzi. PO i PSL postanowiły za wszelką cenę przetrwać do wyborów, na zasadzie jakoś to potem będzie.

Razem z Fundacją Republikańską przygotowaliście Państwo projekt ustawy o Rzeczniku Praw Podatnika. Czy nie ma obawy, że powstaje kolejny rzecznik a wraz z nim administracja? Jakie będą jego kompetencje i co będzie mógł zrobić, aby bronić obywatela przed masą przepisów podatkowych?

Rzecznicy podatników funkcjonują w wielu krajach. Efekty ich pracy są bardzo korzystne dla podatników. W Polsce przykładów tragedii ludzkich, z powodu błędnych decyzji organów podatkowych jest aż nadto. Od tych najbardziej spektakularnych, np. „Optimusa”, aż po nienagłośniane sprawy zwykłych podatników. Teraz skrzywdzone osoby mogą dochodzić swoich praw w sądzie, ale życie pokazuje, że jest to mało skuteczne. Sprawy ciągną się latami, są kosztowne. Poza w naszym kraju trzeba wreszcie uporządkować i uprościć przepisy podatkowe. Kolejna kwestia to ściągalność podatków. Analizy NIK pokazują, że w naszym kraju ściągalność podatków nie jest najwyższa. Zatem zamiast nakładać kolejne daniny na podatników, wystarczy efektywniej ściągać podatki, które już są, a sytuacja budżetu państwa na pewno się poprawi. Nawet więc, biorąc pod uwagę koszty funkcjonowania urzędu, suma summarum państwu się to opłaci, a przede wszystkim skorzystają podatnicy, to najważniejsze. Zresztą pieniądze na funkcjonowanie urzędu Rzecznika można łatwo znaleźć w budżecie, nie kosztem podatników, a likwidując gabinety polityczne w ministerstwach.

Od maja br. wszyscy członkowie OFE otrzymują zmniejszoną składkę do 2,3% dzięki głosom PO-PSL, przy krytyce ekonomistów i PiS. Temat przycichł obywatele mają zaufać zadłużonemu rządowi, że emerytury będą wyższe. Kto w to uwierzy?

Zmiany wprowadzone w systemie emerytalnym przez koalicję PO-PSL, nie są niestety obliczone na poprawienie zabezpieczenia emerytalnego. To właśnie przykład doraźnego działania rządu, obliczonego na ratowanie budżetu i ucieczka przed przekroczeniem progów ostrożnościowych. Dodatkowo podlanego propagandowym sosem. System emerytalny w Polsce rzeczywiście wymaga zmiany. Coraz poważniej trzeba zastanawiać się nad tym, jakie będą przyszłe emerytury. I nie chodzi tylko o ich wysokość, ale przede wszystkim  o gwarancję, że będzie zabezpieczenie na wypłatę świadczeń. Zmiany wprowadzone przez rząd nie dają żadnych gwarancji. A twierdzenie, że zmiany wpłyną korzystnie na wysokość świadczeń, jest kolejnym oszukiwaniem ludzi. Dzisiaj nikt nie jest w stanie przewidzieć dokładnie, jak będzie rozwijała się sytuacja. Trzeba, więc stworzyć system bezpieczny. Taki, w którym każdy będzie mógł decydować jak i gdzie lokowane są jego składki. Prawo i Sprawiedliwość złożyło projekt ustawy o dobrowolności wyboru, który zakładał, że każdy przyszły emeryt będzie podejmował sam decyzję czy chce być ubezpieczony w ZUS, czy w OFE, w jakiej wysokości składkę będzie do OFE odprowadzał i wreszcie będzie mógł tę decyzję zmieniać, co dwa lata. Uważam, że jest to najlepsze rozwiązania. System emerytalny nie może być instrumentalnie traktowany jako koło ratunkowe dla finansów państwa. Musi być stabilny, gwarantujący pewność świadczeń i wreszcie przewidywalny, to znaczy każdy pracujący, musi mieć pewność jakiej wysokości emeryturę otrzyma po zakończeniu aktywności zawodowej.

Pyta Pani Prezes, w jednym z pism do Minister Edukacji Narodowej, na jaką pomoc ze strony państwa mogą liczyć rodzice, których dzieci nie udało się zapisać do przedszkoli ze względu na niewystarczającą liczbę miejsc? Właśnie w Opolu ponad 200 dzieci nie dostało się do przedszkola, co na to resort takim rodzinom odpowiada?

Resort umywa ręce, bo prowadzenie przedszkoli to sprawa samorządów. Samorządy nie otrzymują subwencji na prowadzenie placówek przedszkolnych. Płacą gminy i rodzice. W latach 90-tych gminy masowo likwidowały przedszkola. Był niż demograficzny o szukając oszczędności podejmowano takie decyzje, nie zastanawiając nad tym, co będzie kiedyś. Dzisiaj przedszkoli brakuje, pieniędzy na ich otwieranie i prowadzenie gminy  nie mają. Rodzice nawet, jeżeli są w stanie zapłacić, to i tak nie mają dokąd posłać swoich pociech. Koło się zamyka. Jeżeli państwo chce poważnie myśleć o polityce prorodzinnej, mając na względzie problemy demograficzne, musi zmienić optykę. Trzeba przywrócić subwencję dla gmin, na prowadzenie placówek przedszkolnych. Oczywiście zaraz pojawi się pytanie skąd na to pieniądze. Ograniczając koszty utrzymania administracji, uszczelniając system podatkowy, można znaleźć te środki. A według mnie w tej chwili dla Polski najważniejszą inwestycją, która zaważy na rozwoju naszego kraju jest właśnie polityka prorodzinna i dbanie o sytuację demograficzną.

Mamy nową ustawę żłobkową, którą niektórzy się ekscytują. Czy nie dostrzega Pani w niej pewnych niebezpieczeństw, na przykład tego, że w zawoalowany sposób przyczynią się do podwyższania opłat za publiczne żłobki?

Niestety okazało się, że to kolejny niewypał i na propagandzie się skończyło. Rzeczywiście jak na razie mamy tylko zwiększenie opłat, a koszty ponoszą rodzice. Niemniej jednak pierwszy krok zrobiono. Ustawa działa źle, więc trzeba ją poprawić. To niestety jest efekt tempa sposobu prowadzenia prac legislacyjnych w sejmie, które narzuca koalicja rządowa. Dla efektu, szybko, byle jak, bez słuchania opozycji i ekspertów. Uważam, że przepisy trzeba poprawić, ale sam fakt przyjęcia tej ustawy jest pozytywny.

W Polsce ruszył projekt „Ratujmy Maluchy” sprzeciwiający się posyłaniu 6-latków do szkoły. Koordynatorem akcji w Opolu jest Violetta Porowska, Wiceprzewodnicząca Rady Miasta Opola. Jakie jest stanowisko PiS w tej sprawie?

PiS popiera akcję. W tej chwili większość szkół nie jest przygotowana na przyjęcie sześciolatków. Rodzice powinni mieć prawo decydowania czy ich dziecko idzie do szkoły w wieku 6 czy 7 lat. Oni najlepiej wiedzą, co dla ich pociechy jest lepsze. Mówię to na własnym przykładzie – mój starszy syn rozpoczął naukę w wieku 7, a młodszy w wieku 6 lat. Podjęliśmy z mężem decyzję o posłaniu dziecka rok wcześniej do szkoły, bo uznaliśmy, że syn jest do tego przygotowany i będzie to dla niego korzystne. Natomiast w przypadku starszego syna uznaliśmy, że powinien rozpocząć naukę tak jak jego rówieśnicy przedszkolni w wieku 7 lat. Teraz obydwaj są już uczniami liceum i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że podjęliśmy z mężem słuszne decyzje. Każde dziecko jest inne i każdemu trzeba stworzyć optymalne warunki rozwoju. Eksperymenty pani minister z oświatą są bardzo niebezpieczne.

Pani Prezes, jakie będzie stanowisko Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości w sprawie obywatelskiego projektu ustawy przygotowanej przez organizacje Pro Life zakazującej aborcji w Polsce? Przypomnę, że pod projektem podpisało się blisko pół miliona osób!

Zapewne będziemy dyskutować i zapewne będą różne opinie. W sprawach światopoglądowych w naszym klubie nigdy nie było dyscypliny głosowań. Natomiast posłowie Prawa i Sprawiedliwości, zawsze jako nadrzędną wartość podkreślają ochronę ludzkiego życia.

Już po kongresie „Polska – Wielki Projekt”. Jaka jest według Pani recepta na zbudowanie silnego, skutecznego i przyjaznego państwa?

To temat na bardzo obszerny wywiad. Kongres był bardzo ważny. W aktualizowanym programie Prawa i Sprawiedliwości uwzględnimy wnioski, które na nim postawiono. Polska potrzebuje dobrego rządu, nie zajmującego się propagandą, ale codzienną pracą. Rządu, który wie jak poradzić sobie z trudną sytuacją w jakiej znalazł się kraj, który zadba o naszą pozycję na arenie międzynarodowej, będzie równoprawnym partnerem w UE. A przede wszystkim będzie zajmował się sprawami Polaków, a nie samym sobą. Myślę, że taką receptą jest wygrana Prawa i Sprawiedliwości w jesiennych wyborach i objęcie urzędu Premiera Rządu przez Jarosława Kaczyńskiego.

Bardzo dziękuję.

Beata Szydło, ur. 1963 r. w Oświęcimiu, etnograf, zanim została posłem w 2005 r.,  była samorządowcem: Burmistrzem Gminy Brzeszcze w latach 1998-2005, radną Powiatu Oświęcimskiego, Radną Sejmiku Małopolskiego. Więcej na stronie beataszydło.pl

  1. Zuza
    | ID: c53c9193 | #1

    Konkretna kobieta! Dobry wywiad

  2. PiS Jedyna Prawica
    | ID: 64afdb03 | #2

    Konkret

  3. Jadwiga Chmielowska
    | ID: 69e7047b | #3

    Został tu zauważony bardzo ważny problem – lojalnosc wobec państwa, którego jest się obywatelem. Nie pochodzenie jest ważne. Dam chyba najbardziej jaskrawy przykład. Admirał Józef Unrug. Joseph von Unruh urodził się Brandenburgu pod Berlinem. Jego ojciec Tadeusz Gustaw to generał major gwardii pruskiej, który na emeryturze kupił majątek Sielec koło Żnina. Młody Unrug służył jako oficer w marynarce niemieckiej. Pływał między innymi na krążownikach „München” i „Niobe”, pancerniku „Braunschweig”. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości powrócił do domu w Wielkopolsce. W 1919 i zgłosił się do Wojska Polskiego. Kupił w Hamburgu na własne nazwisko okręt. Był to ORP „Pomorzanin” – pierwszy polski okręt. 24 sierpnia 1939r. Admirał Unrug został mianowany dowódcą Obrony Wybrzeża. Walczył do końca. Kapitulacja Helu nastąpiła dopiero 2 pażdziernika. Choć po niemiecku mówił lepiej niż po polsku to w obozie jenieckim rozmawiał z Niemcami w języku polskim, przy pomocy tłumacza. Nawet rodzinie, która odwiedziła go w w oflagu, powiedział, że „1 września zapomniał, jak się mówi po niemiecku”. Odmówił przejścia w stopniu admirała na stronę niemiecką. Pozostał w oflagu dzieląc niewolę ze swoimi żołnierzami. Nie brał do ręki prasy i ksiażek niemieckich.
    Arcyksiażę von Habsburg z Żywca odmówił przyjęcia Reichslisty ( Volkslista tzw.I).
    Gdy nagabywali go Niemcy wyszedł do nich w polskim mundurze oficera rezerwy gotowy do pójscia w niewolę. Jego syn walczył w polskich siłach zbrojnych na Zachodzie. Mój dziadek Jan Dreiseitel walczył w legionach gen. Halera. Po odmowie podpisania Reichslisty, Niemcy trzymali go tak jak Habsburga w areszcie domowym.
    Jeśli, ktoś nie zamierza być lojalnym obywatelem i twierdzi publicznie, że Polsce niczego nie przysiegał (Jerzy Gorzelik szef RAŚ), to droga wolna – Świat jest duży.

  4. | ID: 80ac9fbf | #4

    http://www.bibula.com/?p=38272 już wywiad można przeczytać na Bibule

  5. Paulina
    | ID: ae4fff1d | #5

    Babka z klasą, kompetentna, skromna i pracowita. Martwi mnie tylko, że PiS nie ma znów jednoznacznego stanowiska wobec ustawy o ochronie życia!

  6. svatopluk
    | ID: c3959a9d | #6

    „Być może poza Opolszczyzną i Śląskiem ten…”

    nowomowa PRLu nadal żywa.

Komentarze są zamknięte