„Cała koncepcja Powstania Warszawskiego, a tym bardziej jego realizacja była jednym wielkim błędem, do którego nie powinniśmy dopuścić” – z Tomaszem Greniuchem, doktorantem historii na KUL-u rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska13

Przed nami 67. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Czy stan badań pozwala nam dokonać rzetelnej oceny tego wydarzenia?

Powstanie Warszawskie na trwałe wpisało się do panteonu narodowej mitologii, o którym jeśli już się dyskutuje, to zawsze na klęczkach, nigdy w sposób merytoryczny. Stąd też mimo upływu 67 lat od tego wydarzenia, mimo zachowanych źródeł, wydaniu setek publikacji w tym pamiętników i wspomnień ale także pozycji naukowych, na pisanie i mówienie o Powstaniu Warszawskim mają monopol jedynie jego piewcy.

Dlaczego tak się dzieje?

Być może jest to spowodowane naszą zawiłą historią. Zobacz, zaraz po objęciu władzy w Polsce przez komunistów zaczęła funkcjonować „czarna legenda” powstania, której skrajne przypadki to rewelacje stwierdzające, że godzina „W”, a więc moment wybuchu walk, została ustalona razem z Niemcami lub, że w czasie powstania „Akowcy” urządzali polowania na ocalonych Żydów przy aprobacie okupantów. Z tych względów udział w powstaniu eliminował ludzi z życia publicznego, z zawodowej aktywności, był dowodem na „zaprzaństwo” i „zdradę”. Kolejne lata PRLu złagodziły tę retorykę, jednak przez cały okres komunizmu Powstanie Warszawskie było powszechnie krytykowane. Po roku 89’ wszystko się zmieniło. Jakby dla równowagi zaczęły masowo ukazywać się publikacje, które radykalnie zmieniły azymut, traktując Powstanie Warszawskie niczym największe zwycięstwo i niemal geniusz polskiego militaryzmu. Być może w ten sposób chcemy nadrobić te 50 lat w czasie których nimb powstania funkcjonował jedynie w drugim, zakazanym obiegu. Na myśl przychodzi grono staruszków, którzy w ciemnych mieszkaniach, pełnych antyków, przy herbacie wspomina swoich poległych kolegów i koleżanki celebrując w ten sposób kolejne, zapomniane przez ówczesną władzę, rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego.

To chyba dobrze, że ktoś o nich pamięta?

Oczywiście, że tak, ale dzięki takim wspomnieniom Powstanie Warszawskie obrosło patyną szlachetności i legendy. W powszechnej świadomości Polaków Powstanie Warszawskie to pomnik, mauzoleum narodowej dumy i tożsamości. A jak wiadomo, pomników się nie odbrązawia. W obliczu takich górnolotnych stwierdzeń, ocierających się o patetyczność a jednocześnie śmiertelnie poważnych i emocjonalnych, bo uświęconych krwią tysięcy poległych, wszelka krytyka, czy rzeczowa dyskusja jest wręcz nie na miejscu. Bo jak tu dyskutować o rozprawie rehabilitacyjnej dla Bora-Komorowskiego, procesie jak najbardziej naturalnym w każdym wojsku, po każdorazowej klęsce poniesionej przez dowódcę, gdy jednocześnie wciąż do znudzenia przypomina się jedynie heroizm, poświęcenie i tzw. „moralne zwycięstwo”? Zawsze pokazuje się tylko jedną stronę medalu, która zbudowała w naszej świadomości mit zwycięskiego moralnie powstania i świętokradcą jest ten, kto sprowadza powstanie do rzeczywistości, którą z całą surowością należało rozliczyć już dawno temu, co leży w interesie przyszłych pokoleń.

Dodam, że Warszawa była jedyną stolicą Europy, która podczas II wojny światowej trzykrotnie podrywała się do walki zbrojnej – we wrześniu 1939 r. obrona w kampanii wrześniowej, w kwietniu 1943 r. powstanie w getcie warszawskim i w sierpniu 1944 r. Powstanie Warszawskie…

To jest największa tragedia Polaków, którzy z uporem maniaka wszczynali powstania, nawet mając świadomość jego klęski, wciąż przypominając całemu światu, że walczą. Przy czym światu ta pamięć była nie potrzebna a wręcz kompromitowała nas w oczach strategów widzących oczywisty brak szans na powodzenie naszych samobójczych zrywów. Przecież nikomu udowadniać nie trzeba było, że II wojna światowa zaczęła się od agresji na Polskę, że była obrona Westerplatte i Wizny, bitwa nad Bzurą. Polacy zdali egzamin z patriotyzmu. Tymczasem Powstanie Warszawskie przekreśliło w oczach opinii światowej to wrażenie. Bo jak dobrowolnie można skazać własną stolicę i jej mieszkańców na zagładę i nazwać to jeszcze patriotyzmem? Każdy trzeźwy umysł w Europie wiedział, że to samobójstwo, co eliminowało nas z „wielkiej gry”, która i tak toczyła się poza naszym zasięgiem. „Wielka gra”, którą toczyły między sobą alianckie mocarstwa, to pragmatyczna rozgrywka, w której liczyły się wyniki a nie straty. My tych wyników nie mieliśmy, a Powstanie Warszawskie i akcja „Burza” to jedynie kompromitujące nas straty. Dopiero dziś straty te, tę hekatombę męczeństwa przekuwamy na nasz moralny sukces, triumf i szczyt narodowej tożsamości i świadomości, których strażnikiem ma być piękne Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednak rozmach tej inicjatywy i tak nie przyćmi fenomenu powstania w getcie warszawskim, przynajmniej w opinii światowej i w świadomości Europejczyków, wśród których funkcjonuje romantyczna epopeja walki garstki sprawiedliwych w morzu barbarzyństwa. To niezwykle krzywdząca nas, Polaków, interpretacja, ponieważ morzem tym miała być Warszawa i jej, znieczuleni na tragedię Żydów i bierni w obliczu okupanta, mieszańcy.

Co było głównym celem Powstania Warszawskiego?

Głównym, z punktu strategicznego, celem powstania, zapewniającym względne przetrwanie tej inicjatywy a nawet zwycięstwo było opanowanie przepraw na Wiśle oraz lotnisk, zwłaszcza na Okęciu. Zajęcie chociaż jednego warszawskiego mostu w stanie nienaruszonym, zapewniało powstańcom łączność fizyczną z prawym brzegiem Wisły a co za tym idzie z Armią Czerwoną, która nie mając wyboru, musiała by wkroczyć do Warszawy i chcąc, nie chcąc uratować powstańców, którzy wystąpili by w roli gospodarzy, dodać należy, że w chwili wybuchu powstania obstawę warszawskich mostów stanowiło zaledwie 300 niemieckich pionierów. Natomiast zajęcie lotniska umożliwiło by alianckim samolotom lądowanie, co wiązałoby się z regularnymi i nienaruszonymi dostawami wszelakiego sprzętu.

Tymczasem główny wysiłek militarny Armii Krajowej został skierowany na zdobycie niemieckich symboli okupacji Warszawy, przeważnie wielkich gmachów użyteczności publicznej zamienionych przez wroga w prawdziwe twierdze pełne bunkrów, zasieków i gniazd karabinów maszynowych. Zgodnie z logiką, słabo uzbrojeni powstańcy bez wsparcia artylerii, byli skazani na porażkę. Częste były przypadki likwidacji całych oddziałów powstańczych. Nie tylko drużyny ale całe kompanie ulegały całkowitej zagładzie w ogniu niemieckich karabinów maszynowych. Ataki były ponawiane z samobójczą pasją, aż do wybicia ostatniego żołnierza. Tymczasem rozkazy Komendy Głównej AK jasno stwierdzały, że punkty oporu nie zdobyte w pierwszym uderzeniu miały być IZOLOWANE. Dopiero później jeden z członków dowództwa AK, gen. Pełczyński, niefrasobliwie stwierdził, że same ataki nieproporcjonalnych sił powstańczych do broniących się okupantów były wynikiem POMYŁKI. Tylko w pierwszym dniu powstania pomyłka ta kosztowała śmierć 2000 młodych powstańców. Dodać należy, że dowództwo AK dążyło do sytuacji, gdy wkraczających do stolicy Sowietów miały witać oflagowane w barwy narodowe główne budynki Warszawy, co miało stanowić o sile i sprawiać wrażenie panowania nad miastem. 6 sierpnia 1944 r. wspominał o tym w depeszy do Bora-Komorowskiego gen. Okulicki: „należy zdobyć najważniejsze gmachy rządowe jak Akademię Sztabu Generalnego i ratusz i oflagować te budynki, aby wkraczający bolszewicy ujrzeli potęgę Państwa Polskiego”.

Dodam, że w żadnych opracowaniach nie można doszukać się dokładnej relacji z przebiegu, najważniejszej ze względów strategicznych, walki o przyczółki mostowe po obu stronach Wisły. Wysłano tam pewnie oddziały, jednak były one tak słabo uzbrojone, że wszyscy uczestnicy zginęli. Wygląda na to, że planowano głównie zdobywanie gmachów państwowych, aby je oflagować i pokazać, że w mieście działa już polska administracja cywilna, a zdobywanie mostów pozostawiono Rosjanom, aby nie wjechali za szybko do Warszawy. To była ambicja Kierownictwa Głównego AK, która pchnęła tysiące młodych warszawiaków do grobu.

Dowództwo AK liczyło na pomoc Sowietów w walce z Niemcami?

Jak najbardziej. Powiem więcej, bez militarnego wsparcia Armii Czerwonej powstanie w Warszawie skazane było na klęskę. KG AK miało tego pełną świadomość, mało tego innej alternatywy nie przewidywało oczekując, że w przeciągu kilku dni do stolicy wkroczą Sowieci. Stąd katastroficzne w skutkach rozkazy o zdobywaniu i oflagowywaniu głównych gmachów miasta, które jak już wcześniej wykazałem, miały świadczyć o panowaniu powstańców nad sytuacją w mieście i dać im legitymację gospodarzy. Powstanie Warszawskie militarnie było wymierzone przeciwko Niemcom, jednak politycznie wymierzone było przeciw Sowietom i oni o tym dobrze wiedzieli. Jak w tej sytuacji można się było spodziewać od Rosjan choćby lojalnego współdziałania? Znając ich wrogi stosunek do Armii Krajowej i całego obozu londyńskiego należało przyjąć, jako wysoce prawdopodobne, że ze względów politycznych wstrzymają ofensywę. Była to dla Stalina wyjątkowa okazja, aby niemieckimi rękoma pozbyć się w Polsce opozycji antykomunistycznej i kwiatu inteligencji. Byłoby naprawdę zdumiewające, gdyby z takiej okazji nie skorzystał. I naprawdę, nie możemy mieć do Sowietów pretensji, że nie pomogli powstaniu. Równie dobrze można mieć żal do Niemców, że w ogóle walczyli.

Kto personalnie wydał rozkaz?

Warszawa, będąc najludniejszym miastem, centrum kultury i sztuki a także skupiskiem inteligencji polskiej miała być wyłączona z wszelkich działań zbrojnych przeciw okupantowi, które niosłyby za sobą gwałtowne walki. Gdy opracowywano akcję „Burza” Warszawa kategorycznie miała być wyłączona z tej operacji i był to pogląd, który podzielał zarówno Naczelny Wódz i Rząd w Londynie jak i krajowe dowództwo czyli Komendy Głównej AK. Stąd też przez 5 lat okupacji nie opracowano żadnego planu na wypadek wybuchu powstania w stolicy. Stratedzy i sztabowcy KG AK w ogóle nie zajmowali się stolicą pod kątem walk ulicznych. Nie przeprowadzono analiz i strategii takich działań. Mało tego, Warszawa będąc zapleczem akcji „Burza”, stała się rezerwuarem wyszkolonych żołnierzy i uzbrojenia dla walczącej prowincji. Przykładowo 7 lipca 1944 r., na osobisty rozkaz Komendanta Głównego AK, gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, Okręg Warszawski wysłał wielkie ilości broni (w tym 900 pistoletów maszynowych) na Wschód, m.in. w rejon Białegostoku. Dziesięć dni później wywieziono kolejne 60 pistoletów maszynowych oraz amunicję. Zatem, w ostatnich tygodniach przed Godziną „W”, dowództwo warszawskiej AK częściowo rozbroiło swe oddziały!

Na usprawiedliwienie tych działań trzeba jeszcze raz podkreślić, że stolica miała nie brać udziału w żadnych walkach. Sytuacja zaczęła się zmieniać z chwilą przybycia do Warszawy w dniu 22 maja 1944 r. gen. Leopolda Okulickiego – kuriera Naczelnego Wodza. Okulicki, wbrew instrukcjom gen. Sosnkowskiego, zaczął przekonywać i nakłaniać KG AK do wywołania w stolicy powstania. Argumentował, że „w Warszawie mury się będą walić i krew poleje się strumieniami, aż opinia publiczna wymusi na rządach zmianę decyzji z Teheranu”. Pogląd ten podzielał premier RP Stanisław Mikołajczyk, rzeczywisty inspirator „misji” Okulickiego. Mikołajczyk sądził, że powstańcza hekatomba (z którą się liczył, o czym świadczą cytowane słowa Okulickiego) wstrząśnie opinią światową, która nie pozostawi Polski na pastwie Stalina. Dodatkowo, ewentualne zwycięstwo powstania a tym samym zajęcie przez AK przepraw na Wiśle miały, według premiera, stanowić kartę przetargową w rozmowach w Moskwie, do której udał się przed wybuchem w stolicy walk. „Misja” Okulickiego rozwijała się powoli trafiając na opory większości sztabu KG AK. Jednak z końcem lipca 1944 r. sytuacja zmieniła się diametralnie, a bieg wypadków następował niezwykle gwałtownie na korzyść Okulickiego.

Przez wydarzenia w Niemczech?

Tak. 20 lipca 1944 r. doszło do zamachu na Hitlera, co miało świadczyć o psychicznym załamaniu się Niemców a od dnia następnego warszawiacy obserwowali odpływ wycieńczonych wojsk niemieckich z frontu, co świadczyło o fizycznej klęsce okupanta. Rozpoczęła się pośpieszna ewakuacja niemieckiej administracji z Warszawy. Na moment ten czekał właśnie Okulicki. 21 lipca odbyła się narada „trzech generałów” – Okulickiego, Pełczyńskiego i Bora-Komorowskiego. Wówczas to Okulicki wystąpił z wnioskiem opanowania stolicy własnymi siłami przed wkroczeniem do niej armii sowieckiej. Pozostali generałowie, obserwując bieg wypadków, zaaprobowali ten projekt. Pozostała jedynie kwestia wyboru terminu. Jednak dowództwo „przespało” dogodny termin, bowiem już 26 lipca Niemcy opanowali sytuację w stolicy na powrót instalując swoją administrację i siły policyjne w mieście. 27 lipca gubernator Dystryktu Warszawskiego, Ludwik Fischer wydał zarządzenie o stawieniu się w dniu następnym 100 tys. mężczyzn, mieszkańców stolicy, do prac fortyfikacyjnych. Dwie godziny po tym zarządzeniu, zdezorientowany gen. Chruściel, dowódca Okręgu Warszawskiego AK, wydał samorzutnie rozkaz o pogotowiu alarmowym, który równał się z wybuchem powstania. Jednak na osobistą interwencję przełożonego, gen. Bora-Komorowskiego, rozkaz ten został odwołany następnego dnia rano. Rozkaz gen. Chruściela i natychmiastowa reakcja gen. Bora-Komorowskiego doprowadziła do niebezpiecznej sytuacji, w wyniku której mogło dojść do dekonspiracji, a tym samym rozbicia przez okupanta sił Okręgu Warszawskiego AK. Brak reakcji okupantów na zignorowanie zarządzenia Fischera, mogło wskazywać, że był to jedynie „blef” na który dał się złapać gen. Chruściel, dzięki czemu zdemaskował przedwcześnie powstańcze plany AK. Okupanci sporządzali listy mężczyzn, którzy w dniu 28 lipca, wypełniając rozkaz gen. Chruściela, nie stawili się w pracy. W obliczu zagrożenia potrzeba było natychmiastowe działanie. KG AK wyczekiwała już tylko nerwowo na wynik pancernej bitwy, która toczyła się na wschód od Warszawy. Wjazd sowieckich czołgów na przedpola warszawskiej Pragi miał być sygnałem do rozpoczęcia powstania. Tak nadszedł brzemienny w skutki 31 lipiec 1944 r.

Co się wówczas stało?

Na porannej naradzie KG AK, która przeciągnęła się do godz. 14.00 zdecydowano o odwołaniu decyzji o rozpoczęciu powstania i wyznaczono kolejne zebranie na godz. 18.00 Dokładnie o godz. 17.45 do kwatery gen. Bora-Komorowskiego, przyszedł przejęty gen. Chruściel, który zakomunikował obecnym, a byli wówczas jeszcze gen. Okulicki i gen. Pełczyński, że jego osobisty wywiad stwierdził obecność sowieckich czołgów na Pradze, to wystarczyło, żeby dowódca AK wydał rozkaz o rozpoczęciu powstania. Gdy o godz. 18.00 na wyznaczoną naradę przyszli pozostali oficerowie KG AK oraz delegat Rządu – Jan Stanisław Jankowski, przyjęli oni już tylko do wiadomości decyzję gen. Bora-Komorowskiego. Kilka minut później na naradę przybył płk Iranek-Osmecki, szef wywiadu KG AK, z wiadomością, że Niemcy koncentrują na przedpolach Warszawy doborowe dywizje pancerne SS i szykują się do kontrataku, co oznaczało, że sowiecki zagon pancerny został rozbity i Niemcy przejęli inicjatywę. Gen. Komorowski nie chciał jednak zmieniać decyzji, ponieważ rozkazy zostały już rozesłane za pośrednictwem łączników i cała procedura została uruchomiona. Nie można było ryzykować kolejnej wpadki. Niezwykle symboliczne w zaistniałej sytuacji były słowa oficera dyżurnego, kpt. „Szymona”, obecnego na naradzie: „No to ułani ruszyli do szarży…”.

Jak wyglądało uzbrojenie i przygotowanie pod względem organizacyjnym?

Teoretycznie Okręg Warszawski AK liczył sobie około 50 tys. żołnierzy zorganizowanych w Korpus składający się z trzech dywizji piechoty. Na tym koniec teorii a wróćmy do rzeczywistości. 1 sierpnia na kwatery bojowe stawiło się 22 900 Akowców z czego uzbrojenia starczyło na nieco ponad 1500 powstańców. I to była realna siła powstania w pierwszych godzinach walk, stanowiąca pierwszy rzut mający za zadanie opanować budynki rządowe. Pozostali, według słów gen. Chruściela, mieli zostać „uzbrojeni” m.in. w kilofy i łomy. Dowódca Okręgu Warszawskiego AK wydał rozkaz zdobywania broni na wrogu i atakowania nieprzyjacielskich pozycji gołymi rękami. W żadnej armii, poza sowiecką, nie wydawano tak samobójczych rozkazów. W przedwojennej armii takie postępowanie kwalifikowało się pod sąd wojenny, ponieważ istniały granice szafowania ludzkim życiem. Powstańcy również nie potrafili strzelać a nawet obsługiwać broni, i dopiero w trakcie walk nabywali tych umiejętności, mając przeciw sobie oddziały policyjne, odbywające regularne szkolenia oraz jednostki frontowe, które miały za sobą 5 lat wojennej „praktyki”.

???

Były oczywiście wyjątki. Mowa tu o batalionach Kedywu KG AK i o pułku Baszta. Oba zgrupowania stanowiły elitę powstańczego wojska, mając za sobą akcje dywersyjne i walki z okupantem, były obeznane z bronią i ostrzelane. Liczyły łącznie 4500 żołnierzy. Jednak ten potencjał nie został należycie wykorzystany. Pułk Baszta utknął na Mokotowie, będąc główną siłą dzielnicy, toczył osamotniony bój do samej kapitulacji 28 września, nie mając łączności z resztą stolicy. Z kolei doborowe bataliony Kedywu mające stanowić odwód KG AK, wykrwawiały się w obronie wolskich cmentarzy, ponieważ gen. Bór-Komorowski do 6 sierpnia nie był zdecydowany, czy wycofa walczące oddziały do Puszczy Kampinoskiej, a przez cmentarze wiodła najkrótsza droga. W tym samym czasie, pod nosem Grup Szturmowych Kedywu, Niemcy przebijali się ulicą Wolską na most Kierbiedzia mordując mieszkańców Woli.

Co na to wszystko Rząd w Londynie?

Rząd w Londynie był wewnętrznie skłócony i podzielony. Największa linia podziału dzieliła Naczelnego Wodza i jego sztab od polityków skupionych wokół premiera Mikołajczyka. Rząd konsekwentnie odbierał gen. Sosnkowskiemu jego uprawienia, tak że funkcja Naczelnego Wodza stała się ciałem jedynie doradczym. Wszystkie kluczowe decyzje natury wojskowej miały zapadać w kraju a Delegat Rządu miał je zatwierdzać. Tymczasem krajowe dowództwo nie miało wyobrażenia o stosunkach międzynarodowych i nastrojach panujących w Londynie, wydając decyzje oderwane od rzeczywistości. Tak było właśnie w przypadku decyzji o rozpoczęciu powstania w Warszawie. Kolejne depesze Naczelnego Wodza do Komendanta Głównego AK, o rzeczywistej sytuacji międzynarodowej, były na zlecenie Rządu cenzurowane lub w ogóle nie docierały do adresata. Tymczasem premier zapewniał gen. Komorowskiego o pełnym poparciu decyzji o wybuchu powstania ze strony aliantów i o ich potężnym wpływie na Rosję Sowiecką. Z kolei z kraju nadciągały meldunki zawyżające stan uzbrojenia i liczebności oddziałów. Cała ta intryga miała na celu jedno, wywołanie w stolicy powstania, które miało być wojskową manifestacją popierającą politykę premiera Mikołajczyka.

A co z nastrojami wśród Warszawiaków, przecież oni czekali na wybuch powstania, na możliwość walki z wrogiem…

Faktycznie, Warszawiacy byli zdeterminowani. 5 lat okupacji, szykan, poniżania i cierpień zrobiło swoje. Polacy to urodzeni patrioci, działający spontanicznie i gorączkowo. Niestety brakuje nam refleksji i przemyślenia. W myśl powiedzenia „mądry Polak po szkodzie”, lekcje poprzednich przegranych insurekcji nic nas nie nauczyły. Warszawę, wieść o wybuchu powstania, przeszyła elektryzująca euforia i tylko dzięki temu uczuciu powstańcy nie dali się rozbić w pierwszych dniach. Warszawiacy w pierwszych dniach byli głusi i ślepi na lepsze uzbrojenie i większą liczebność przeciwnika, byli powodowani niezwykłym heroizmem i bohaterstwem ocierającym się o szaleństwo. Inne nacje nie są w stanie tego zrozumieć. My z kolei nazywamy to „cudem”. To właśnie prawdziwy „cud”, że powstanie trwało aż 63 dni, choć najbardziej pesymistyczne scenariusze przewidywały od 3 do 7 dni walki.

Jaki jest bilans ofiar?

Z pośród 50 tysięcy powstańców zginęło 9700, 7200 było zaginionych i niemal 25 000 rannych i kontuzjowanych. Ponadto do niewoli niemieckiej wzięto 17 443 powstańców, w tym ponad 2000 oficerów z gen. Borem-Komorowskim i gen. Chruścielem na czele, którzy „honorowo”, dobrowolnie oddali się w ręce wroga. Do tego krwawego bilansu należy dodać ponad 2700 poległych i zaginionych „berlingowców”, czyli żołnierzy I Armii Wojska Polskiego.

Jednak najbardziej przerażająca jest liczba co najmniej 120 tysięcy zamordowanych cywilnych mieszkańców Warszawy, którzy metodycznie byli mordowani przez jednostki wroga (np. tylko 5 sierpnia na Woli zamordowano ponad 38 tysięcy mieszkańców tej dzielnicy). Nie można zapomnieć również o przesiedlonych mieszkańcach stolicy, których liczba dochodzi do ponad 550 tysięcy brutalnie wypędzonych z domów oraz ponad 100 tysięcy wypędzonych z podwarszawskich miejscowości. Z liczby tej około 100 tysięcy wysłano na przymusowe roboty do Rzeszy, a 60 tysięcy osadzono w obozach koncentracyjnych, pozostałych rozwieziono po Generalnej Guberni, pozostawiając bez środków do życia. Jednym słowem stolica przestała istnieć. Ewenement w dziejach ludzkości.

Do bilansu musimy doliczyć również straty materialne, bo praktycznie historyczna stolica europejskiego państwa została zrównana z ziemią…

To prawda. Jeszcze we wrześniu 39’ w trakcie obrony stolicy, zostało zniszczonych 10% zabudowy miasta, w trakcie powstania kolejne 25% obróconych zostało w gruzy. Reszty zniszczenia dokonały niemieckie brygady specjalne, które metodycznie i planowo od 3 października 1944 r. do 16 stycznia 1945 r. niszczyły substancję miejską stolicy.

Niezwykle poruszające i wymowne są słowa wybitnego architekta, autora powojennej koncepcji odbudowy Starego Miasta, prof. Jana Zachwatowicza, który następująco skomentował niemieckie barbarzyństwo w stosunku do stolicy Polski:

„zniszczenie Warszawy przez Niemców nasuwa daleko idące spostrzeżenia. Wśród ruin i zgliszcz wyróżniamy zupełnie łatwo, że najbardziej gruntownym zniszczeniom uległy urządzenia techniczne, przemysłowe […] w tej samej kategorii również obiekty zabytkowe: zamki, pałace, kościoły, pomniki. Czym tłumaczyć to szczególne natężenie niszczycielskiej pasji niemieckich zbrodniarzy w stosunku do sędziwych zabytków. Odpowiedź znajdziemy w haśle przez nich samych głoszonych. Naród żyje tak długo, jak długo żyją jego dzieła kultury. To jest bez wątpienia uzasadnienie niszczycielskiej pasji. Zniszczenie Warszawy to jedna z prób zniszczenia narodu Polskiego”.

Równie wstrząsające jest świadectwo prof. Pawła Wieczorkiewicza, który słusznie zauważył, że do Warszawy zwożono z terenu mnóstwo prywatnych zbiorów – wspaniałe kolekcje obrazów, stare księgi – bo sądzono, że w mieście są bezpieczniejsze niż w małych miasteczkach i dworach. Tymczasem stolica spłonęła, a wraz z nią bezcenne archiwa, biblioteki, muzea i setki prywatnych kolekcji z których pozostała garść popiołów. Na koniec prof. Wieczorkiewicz stwierdził, że zamordowano miasto.

Jaka jest Twoja ocena Powstania Warszawskiego?

Z powyższych moich wypowiedzi można jasno stwierdzić, co sądzę o Powstaniu Warszawskim. Jednak należy oddać sprawiedliwość powstańcom i ocenić powstanie dwutorowo. Z jednej strony mamy bowiem niebywałe bohaterstwo i patriotyzm powstańców oraz nieludzkie poświęcenie ludności cywilnej, którym należy się absolutny szacunek. Z drugiej strony jednak mamy kompromitujący brak wyobraźni politycznej, nieodpowiedzialność i ignorancję zawodową pomysłodawców powstania, których trudno nazwać dowódcami. Obowiązkiem dowódcy jest bowiem minimalizowanie strat własnych, w przypadku Powstania Warszawskiego mogliśmy obserwować proces odwrotny.

Gdzie popełniono błąd?

Cała koncepcja Powstania Warszawskiego, a tym bardziej jego realizacja była jednym wielkim błędem, do którego nie powinniśmy dopuścić.

A sam poszedłbyś walczyć? Bo ja tak…

Szczerze, to czekałem na to pytanie, które postawi mnie pod ścianą. W tym wypadku odpowiem słowami z artykułu pt. „Zmarnowany heroizm”, który ukazał się w organie NSZ, „Wielka Polska” w dniu kapitulacji Powstania:

„(…) Nie byliśmy entuzjastami idei Powstania, wywołanego w dniu 1-szym sierpnia. Decyzja podjęcia każdej walki musi być w naszym pojęciu dyktowana racją polityczną i poczuciem odpowiedzialności za następstwa wszczętych działań. Jesteśmy jednak również żołnierzami i czyniliśmy to, co każdy żołnierz winien czynić z momentem rozpoczęcia walki”.

Załóżmy, że dowództwo AK nie wydaje zgody na wybuch powstania, co Twoim zdaniem by się stało?

Prawdopodobnie powstanie sprowokowaliby samorzutnie komuniści, czego najbardziej obawiało się dowództwo AK. Jednak bez wyraźnego rozkazu KG AK nikt by się do niego nie przyłączył (po pierwsze w wojsku należy bezwzględnie przestrzegać rozkazów, a „Akowcy” byli przeszkolonymi żołnierzami, po drugie bez decyzji dowództwa nie zostałoby wydane żołnierzom uzbrojenie). Takie osamotnione powstanie zostało by przez Niemców stłumione w ciągu jednego dnia. W każdym razie wkraczające do Warszawy wojska sowieckie miały by przed sobą kolosalny „problem” w postaci co najmniej 50 tysięcy niezdekonspirowanych żołnierzy AK. Oczywiście, należy się liczyć z tym, że Sowieci poradziliby sobie z tym „problemem” i siłą i tak objęliby władzę. Istniały w końcu jednostki pacyfikacyjne, istniały kazamaty UB, czy zsyłki na Syberię. Nie mielibyśmy jednak do czynienia z unicestwieniem stolicy i hekatombą przelanej krwi. Duch oporu w narodzie był by większy. W końcu mielibyśmy przedwojenną stolicę, która opór ten by podtrzymywała. Być może w 1956 r. zamiast w Poznaniu wybuchłyby zamieszki w Warszawie, może przerodziły by się one w powstanie, a Rosjanie w 1956 r. nie zaryzykowali by podobnego barbarzyństwa co Niemcy w 1944 r. W każdym razie bezdyskusyjnie więcej ocalono by z polskiej tradycji niepodległościowej.

Śp. prof. Janusz Kurtyka, prezes IPN-u w swoim ostatnim wywiadzie dla „Gazety Polskiej” powiedział, że „musimy działać tak, jakby Powstanie Warszawskie wygrało”. Czy jesteśmy w stanie tak właśnie działać?

Powstanie Warszawskie, po akcji „AB” i Katyniu, było ostatnim aktem masowego unicestwienia polskich elit. Warszawa, przedwojenne centrum kultury, nauki, wreszcie niepodległościowej myśli, została unicestwiona. Na jej miejscu, od podstaw, wybudowano socrealistyczny pomnik z uległymi mieszkańcami bez tożsamości. W takich warunkach dowolnie można było urabiać naród bez stolicy i przez pół wieku komunizmu Sowieci czynili to rękami kolaborantów. Efektem tego są kompleksy narodu, bez własnej technologii, przemysłu, tradycji. Myśl budowniczych portu w Gdyni, przemysłu i technologii Centralnego Okręgu Przemysłowego przepadła w gruzach stolicy. Ostatnie 20 lat dyskwalifikuje się w każdej dziedzinie w porównaniu z osiągnięciami dwudziestolecia międzywojennego, a przecież zaczynaliśmy wówczas „niepodległość” po 170 latach nie istnienia na mapie Europy. Ta intelektualna przepaść obrazuje obecne wynarodowienie Polaków. Tracimy naturalny instynkt przetrwania jako samodzielnego narodu i bez wypełnienia testamentu śp. prof. Kurtyki proces ten będzie postępował. To dla nas, współczesnych pokoleń, wielkie wyzwanie. Wciąż rządzą nami elity z obcego nadania, które nie dopuszczają do odrodzenia się prawowitych gospodarzy. Polacy jednak to urodzeni patrioci, musimy tylko pamiętać, że bezrefleksyjne działania sprowadzają na nas klęski, dlatego musimy nauczyć się przede wszystkim kalkulować i prowadzić politykę a nie koniecznie straceńczą walkę.

Bardzo Ci dziękuję.

  1. Grzesiek
    | ID: 4c34998a | #1

    Nie wiem, po co nam dzisiaj doktoranci historii głoszący myśl historyczną sprzed 30 lat. Powstanie nie było zaplanowane, aby toczyć wielodniowe walki, ale by walczyć kilka dni nim wkroczą Sowieci. Amunicję miały uzupełniać regularne zrzuty – niemożliwe, bo Sowieci nie udostępnili lotnisk.
    Zaczynam mieć dość tej waszej gazety – takie pseudonaukowe brednie wczoraj czytałem na Interii – głosił je Sikorski. Gratulacje!

  2. Jota10
    | ID: de1f114a | #2

    Panie Kwiatek, spodziewałam się konkretnego artykułu, wywiadu przynajmniej z jedną z osób, które walczyły w Powstaniu Warszawskim. Zapewniam Pana, że są jeszcze takie osoby na Opolszczyźnie, trzeba by tylko do nich dotrzeć i poprosić o parę słów do wywiadu. Czy w ten sposób nie można przedstawić historii ? A Pan serwuje nam bardzo „optymistyczny i pouczający” wywiad z jakimś doktorantem historii … Ja też, w całości podzielam opinię „Grześka” z godz. 06:30. Gratulacje !

  3. Eleonora
    | ID: 1c42a5bd | #3

    Dobry tekst Panie Tomku!
    Należna Chwała Bohaterom Walczącym w Powstaniu.
    zadumanie i trzeźwa ocena dowódców i skutków Powstania

    Okulicki na naradzie Komendy Głównej AK w lipcu 1944 mówił: „Musimy się zdobyć na czyn, który wstrząśnie sumieniem świata. W Warszawie mury się będą walić i krew poleje się strumieniami, aż opinia światowa zmusi rządy 3 mocarstw do zmiany decyzji z Teheranu”

    Tak jak pisał mój ulubiony Hemar:
    Nam niepotrzebne są słowa
    Ani przemówień ton łzawy
    Niech politycy szukają
    Sumienia na gruzach Warszawy..

    I tak „opinia światowa” wie o szlachetnym powstaniu w gettcie i panu Marku Edelmanie, bo o Mordechaju Anielewiczu wspominać nam starsi bracia nie pozwalają:))
    Rozmawiajmy na argumenty, a nie obrażajmy się na siebie!
    Oczekuję polemiki!

  4. Eleonora
    | ID: 1c42a5bd | #4
  5. Anonim
    | ID: 138656f5 | #5

    Gdyby nie powstanie to kto wie jak długo jeszcze trwałaby II Wojna Światowa. Było to wielkie poświęcenie osób,żołniezry biorących w nim udział.
    radosław sikorski oczywiście się zbłaźnił swoim wpisem na Twitterze

  6. Piotr
    | ID: e49d3253 | #6

    Szkoda, że Pan nie przytoczył słów gen. Andersa o powstaniu, który stwierdził, że to była zbrodnia – był chyba największym krytykiem powstania. Komentarze pod tym wywiadem świadczą o tym jak bardzo mamy poranione intelektualnie społeczeństwo. Szacun za podjęcie trudnego tematu

  7. Marcopolo
    | ID: 5120d568 | #7

    Powstanie i tak by wybuchło. Wystarczy porozmawiać z ludźmi którzy żyli wtedy w Warszawie. Łatwo dziś siedzieć w fotelu i „miłej atmosferze”, w oparciu o „dokumenty” snuć dywagacje o prześledowczej manii powstańczej Polaków patriotów-idotów przynoszących Polsce wstyd na Cały Świat. Prawda jest taka, że byliśmy czwartą armią w II WW, ale politycznie Polska zostaliśmy „sprzedani” długo przed zakończeniem wojny i to były przyczyny wszystkich klęsk, a nie pragnienie Polaków do życia we Własnym Wolnym Kraju.
    „WOLNOŚĆ” to najważniejsze dla Polaka słowo, a nie „OPŁACALNOŚĆ”. Taki oceny narodowych zrywów pokazują nam jak cywilizacja bizantyńska perforuje mózgi młodych Polaków niszcząc resztki cywilizacji łacińskiej. Cywilizacji na której budowała się cała historia Polski.
    Szkoda, że w tym dniu umieszcza się takie biadolenia zamiast uszanowania pamięci bohaterskich ludzi. Mamy cały rok do dyspozycji po cholere w tym dniu ględzić o takich ocenach.
    Chyba że chce specjalnie spieprzyć nastrój. No to gratuluje mądralom z redakcji.

  8. Tomasz
    | ID: 65d85821 | #8

    Do Marcopolo – Pańska wiedza dotycząca powstańców ogranicza się widocznie do wczorajszych relacji z tv, w których pod naciskiem dziennikarzy sędziwi powstanci mówią różne rzeczy. Tymczasem proszę mi wyjaśnić dlaczego 28 lipca 1944 r., gdy powstancy byli na kwaterach bojowych gotowi do walki, co uczynili na rozkaz gen. Chruściela, posłusznie rozeszli się do domów, gdy rozkaz został odwołany. Dlaczego 4 sierpnia 1944 r. ponad 7000 powstańców warszawskiej Pragi mimo sukcesów (zajęcie m.in Dworca Wileńskiego) na rozkaz dowódcy rejonu rozeszli się posłusznie do domu. Dlaczego? Ano dlatego bo byli żołnierzami a obowiązkiem żołnierza jest wykonywać rozkazy. Ja z kolei drogi Panie w wielu relacjach czytałem, że powstańcy jasno stwierdzali, że bez rozkazu nie podjęli by walki, wręcz obrażała ich świadomość, że ktoś dopuszcza wogóle myśl o samowolnym rozpoczęciu walki. Pozatym czym mieli walczyć, skoro uzbrojenie z magazynów było również wydawane na podstawie rozkazów. AK to nie anarchiści, jak by tego chciało wielu niedouczonych „ekspertów”, tylko karne wojsko w którym dyscyplina była na pierwszym miejscu, w przeciwnym razie szlag by trafił AK w pierwszych miesiącach konspiracji.
    Cywilizację łacińską od innych cywilizacji różni bezwzględna obrona życia (stąd taki opór wśród katolików przed aborcją, eutanazją) z kolei cywilizacja turańska (sowieci) wygrywa wojny zasypując wroga trupami swoich żołnierzy, za dużo widzę tu analogii z Powstaniem Warszawskim – tak, czytałem Konecznego.
    W tym wszystkim naprawdę nie chodzi o Pański nastrój tylko o prawdę, nawet jeśli jest bolesna. Bo okłamywać możemy się dowoli, ale musimy pamiętać, że sąsiadami naszymi są ci, którym na tych kłamstwach zależy.

  9. gość
    | ID: e3e9cb86 | #9

    Niezła konkluzja: „Musimy działać tak, jakby powstanie warszawskie wygrało” – szkoda, że w naszym kraju mało realna

  10. Anonim
    | ID: 63382b2b | #10

    Do pana Tomasza – spotkanie i rozmowa z choćby „jednym świadkiem historii”, wysłuchanie jego wspomnień, poczucie przez moment wszystkich emocji, które on odczuwa jest dużo wartościowsze dla historyka niż setki chłodnych opracowań i dokumentów, które mimo, że są wymagane aby przyswoić niezbędną wiedzę nie dają pełnego obrazu sytuacji i emocji, którymi kierowali się ci ludzie.

  11. Zygzak
    | ID: e3e9cb86 | #11

    Cieszę się, że w końcu młodzi ludzie potrafią samodzielnie myśleć. Życzę Panu sukcesu i wytrwałości, bo takich ataków jak te tutaj (w znacznej mierze ignorantów kierujących się emocjami podtrzymywanymi przez media) będzie znacznie więcej. Mam nadzieję, żę któregoś dnia odważy się Pan również realnie ocenić 1939 r. Proszę mi wierzyć, są ludzie, poważne autorytety, którzy o tym potrafią mówić jedynie w zaciszu gabinetów. I na koniec, proszę zawsze pamiętać – liczba wrogów jest miarą sukcesu!

  12. Tomasz
    | ID: 65d85821 | #12

    „A cel nie uświęca środków” – ten, nie zgodny z łacińską etyką, cytat zasłonił oczy pomysłodawcom powstania skazującym to co najbardziej uświęcone na unicestwienie.

  13. Ela
    | ID: e49d3253 | #13

    Mnie brakuje w tej ocenie innego wątku. Jestem wnuczką tzw. Berlingowca, który stał wraz z Armią Czerwoną nad Wisłą. Może sobie nie zdajecie sprawy, ale oni, w tej armii, gdy tak stali bezczynnie, to wyli z rozpaczy, że nie idą na ratunek powstańcom. Niektórzy uciekali aby się przyłączyć do powstania, inni – jak mój dziadek – zostali bo się bali konsekwencji. Gdy już weszli do zrujnowanej stolicy, to byli w szoku – ogrom zniszczeń był niewyobrażalny. Na starość dziadek miał problemy ze snem, budził się w nocy z krzykiem, trwało to wiele lat. Dręczył go sen z powstania, wracały obrazy, które tam widział, zwłoki i krzyki dzieci konających na ulicach, być może wyrzuty sumienia. Łatwo jest ferować wyroki i oceniać innych, łatwo jest wam, zwolennikom wojny i masakry, teraz mówić o daninie krwi itp. Tylko, że gdyby dziadek wtedy nie podjął takiej decyzji to pewnie mnie i mojej rodziny by nie było…

Komentarze są zamknięte