Dlaczego warto pójść na mszę trydencką?

Niezależna Gazeta Obywatelska

W każdą niedzielę w Polsce w tysiącach kościołów rozlega się donośny dźwięk dzwonów. Zazwyczaj wystarczy przespacerować się kilkaset metrów, by spełnić nakazany prawem kanonicznym obowiązek uczestnictwa we Mszy Świętej. Istnieją jednak grupy osób, które jadą na drugi koniec miasta, a czasami nawet decydują się na podróż przez kilkadziesiąt kilometrów, by wziąć udział w Najświętszej Ofierze sprawowanej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Nie będę tutaj uzasadniać tej postawy w sposób naukowy. Jest wiele książek, w sposób dogłębny analizujących teologię i liturgikę Mszy Świętej, porównujących obie formy rytu. Chciałbym podzielić się z czytelnikami swoimi subiektywnymi argumentami, które sprawiają, że kiedy tylko mogę, staram się wysłuchać Mszy w rycie trydenckim.

Jedną z naturalnych potrzeb każdego człowieka jest pragnienie stabilności. W obecnych czasach mamy jej niestety coraz mniej, otaczający nas świat zmienia się z dnia na dzień w szaleńczym tempie. To co jeszcze niedawno uchodziło za święte lub przynajmniej niepodważalne (np. nierozerwalność małżeństwa) jest teraz kwestionowane i uważane za postawę anachroniczną. W tym opętańczym pędzie za postępem Msza Trydencka, nazywana też czasem Mszą Wszechczasów, wyróżnia się swoją ponadczasową trwałością. Choć zarys jej formy ukształtował się dopiero na początku drugiego millenium chrześcijaństwa (czasy św. Grzegorza Wielkiego), odnajdujemy w jej tekstach zręby modlitw z czasów apostolskich. Cóż to za wspaniałe uczucie wiedzieć, że modlę się w podobny sposób, jak czyniły to pokolenia świętych począwszy od rzymskich męczenników aż do Św. Maksymiliana Kolbe, Św. ojca Pio czy Sługi Bożego Jana Pawła II. Służąc do takiej Mszy mam świadomość, że podobnie służono wielkim kapłanom, takim jak mój patron Św. Jacek czy Św. Jan Vianney.

Stałość Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego nie jest w żadnym wypadku skostnieniem. Na przestrzeni lat zmieniała się ona wielokrotnie, żeby wspomnieć tylko reformy potrydenckie św. Piusa V czy wprowadzone tuż przed Soborem Watykańskim II korekty bł. Jana XXIII. Zawsze jednak te zmiany były ewolucją a nie rewolucją. Służyły usunięciu zbędnych naleciałości lub dodaniu słów czy obrzędów, mających jeszcze bardziej podkreślić wagę tego, co jest sednem każdej Mszy – zbawczej Ofiary Jezusa Chrystusa. Ryt trydencki niesamowicie mocno dba o sacrum, którym otoczone są najświętsze tajemnice wiary. Stąd mnogość znaków Krzyża, pokłonów, przyklęknięć. Żyjemy w czasach dyktatury równości, ciężko nam zrozumieć to nagromadzenie w rubrykach gestów uniżenia i poddania. W dawnych czasach, epoce królów i książąt, nikomu nie trzeba było przypominać, jak się należy zachowywać w obecności władcy. Za nieuszanowanie majestatu doczesnego pana można było zapłacić głową. Msza jest spotkaniem z Królem Królów i Panem Panów. Kto go nie szanuje i nie czci, temu biada w dniu ostatecznym. Ceną za świętokradztwo może być zbawienie duszy! Liturgia trydencka nie pozwala nam zapomnieć o tej prawdzie.

Niektórzy twierdzą, że Msza Trydencka przez swoje precyzyjne skodyfikowanie jest nudna, schematyczna i nie daję szansy na osobiste spotkanie z Bogiem. Nic bardziej mylnego! Gdy Msza jest sprawowana w sposób uroczysty, z asystą, akolitami i scholą śpiewającą propria gregoriańskie mam świadomość tego, że doświadczam przedsmaku liturgii w której kiedyś mam nadzieję uczestniczyć w Nowym Jeruzalem, mieście zbawionych. Kiedy klęczę w ławce na cichej Mszy czuję się tak, jakbym był tuż pod Krzyżem na Kalwarii. Tam przecież także panowała przenikliwa cisza, a jedynymi zakłócającymi ją byli wrogowie naszego Pana. Cenię sobie także bardzo dowolność co do sposobu słuchania Mszy wg dawnego obrządku. W zależności od nastroju w duszy mogę modlić się w ciszy na kolanach, mogę czytać teksty z Mszalika, takie same jakie recytuje ksiądz przy ołtarzu, mogę wreszcie odpowiadać kapłanowi i recytować ordinaria, podobnie jak to się czyni na Mszy Novus Ordo.

Zachęcam każdego do przyjścia na Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, do osobistego odkrycia jej bogactwa i piękna. Znany konwertyta z XIX wieku, Fryderyk Faber, nazwał ją „najpiękniejszą rzeczą po tej stronie nieba”. Od najbliższej niedzieli w Opolu takie Msze święte będą odprawiane co tydzień, o godzinie 18.30, w kościele św. Sebastiana. Przyjdźcie i zobaczcie, jak wspaniale można chwalić Boga!

Autor: Jacek Sitarczuk, ceremoniarz Opolskiego Środowiska Tradycji Łacińskiej

Komentarze są zamknięte