„Najważniejszy wydaje mi się słuch. Bo język to, mówiąc przenośnie, też muzyka” – z Rafałem Kotomskim, pisarzem, dziennikarzem i rysownikiem, autorem książki „Lament Sieny” rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Właśnie do księgarń trafiła najnowsza Pana powieść „Lament Sieny”, jakby Pan ją scharakteryzował?

Żartobliwie mówiąc, pisarz powinien swoją książkę napisać, upublicznić, a potem z dystansem przyglądać się i przysłuchiwać, co o niej mówią czytelnicy… Mam taką refleksję dlatego, że nie przepadam za tzw. krótką charakterystyką, szybkim szufladkowaniem. Ale w przypadku „Lamentu Sieny” najbardziej właściwe będzie chyba określenie, że to rodzaj powieści grozy lub kryminału historycznego z ambicjami. Zatem nie tylko akcja, intryga czy nastrój. Również staranny, często świadomie barokizowany język, bo przecież wszystko dzieje się w fascynującym osiemnastym stuleciu.

Akcja powieści rozgrywa się w przepięknej włoskiej Sienie. Dlaczego akurat to miejsce Pan wybrał?

A może to Siena mnie wybrała? Wyszło pewnie przypadkiem, choć podobno przypadki w ludzkim losie nie istnieją i są tylko bezradnym tłumaczeniem człowieka. Przyznam, że nie znałem Sieny ani Toskanii przed napisaniem książki. W swojej poprzedniej powieści, „Ostrzu” umieściłem postać pięknej, młodej kobiety stamtąd właśnie rodem. Na końcu książki ta pani wróciła do rodzinnego miasta, a główny bohater podążył za nią, mając dodatkowo do załatwienia jeszcze jedną nie zakończoną sprawę właśnie pod sieneńskim niebem. W taki sposób i ja tam trafiłem, bo „Ostrze” wymagało kontynuacji.

Dużo czasu Pan spędził w tym mieście? Pytam, bo bardzo malowniczo Pan opisuje każdą uliczkę, wnętrza kościołów, zakamarki…

Przyznam, że byłem krótko, o wiele za krótko. Ale dni, które w Sienie spędziłem były bardzo pracowite. Nie tylko dlatego, że pisałem książkę. Rzuciłem się wręcz na to miasto! Chłonąłem je, przełaziłem wzdłuż i wszerz wiele razy, obfotografowałem – od zachwycających budowli po spisy lokatorów przy kamienicach. A genius loci Sieny jest doprawdy wyjątkowy i dla mnie od pierwszego spojrzenia to nie ulegało żadnej wątpliwości. Tak, swoje spotkanie z tym toskańskim miastem mogę nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Oczywiście, miłością rozsądną. Bo działałem też racjonalnie – sporo na temat Sieny poczytałem, odwiedziłem wszystkie jej muzea i galerie, byłem w miejskim archiwum i pogadałem sobie o historii miasta z uroczym antykwariuszem na via dei Pellegrini, niedaleko głównego placu miasta, Il Campo, gdzie odbywa się słynne Palio czyli konne gonitwy z udziałem reprezentantów wszystkich sieneńskich dzielnic (kontrad). W dodatku kupiłem tam miedzioryt z wizerunkiem archanioła św. Rafała, rytowany według obrazu Salvatora Rosy!

Czy można Pana książkę traktować również jako przewodnik po tym mieście i tych ciasnych uliczkach?

Nie, w żadnym razie. Przynajmniej na pewno nie jako przewodnik w sensie bedekera, czegoś co turysta nosi przy sobie razem z kamerą albo aparatem fotograficznym. „Lament Sieny” mógłby być przewodnikiem bardzo osobistym, i tak jak autor – przekornym. Może czymś w rodzaju światła w mrocznym labiryncie miasta, którego dziś – w sensie duchowym – już nie ma?

Przyznam, że Siena mnie najbardziej urzekła ze wszystkich włoskich miast, które dotąd widziałem. Ma swój niepowtarzalnych gotycki rys i czuć tam średniowiecze. Czym najbardziej Pana urzekło to miasto?

Oczywiście, historia wykrzyczana by tak powiedzieć, tamtejszą cudowną architekturą i wspaniałą sztuką jest poza kwestią. Siena to prawdziwa perła w tym sensie. Ale mnie urzekła szczególnie swoją dumą, niezależnością, wolnością. Przeglądając w sieneńskim archiwum materiały dotyczące miasta na przełomie Baroku i Rokoka uciąłem sobie pogawędkę z jedną z archiwistek. Zapytała mnie, w jakim czasie będzie rozgrywać się akcja mojej powieści. Prostodusznie odpowiedziałem, że wówczas, gdy Siena była już w cieniu niedalekiej, potężnej Florencji. Pani spojrzała na mnie z wyrzutem i odpowiedziała: „proszę sobie na zawsze zapamiętać, że Siena nigdy nie była w cieniu Florencji”. Cóż, chyba zapamiętałem…

Czy pracował Pan również na źródłach historycznych?

Raczej eseistyczno – literackich. Poczytałem sobie Kazimierza Chłędowskiego, który średniowiecznej i renesansowej Sienie poświęcił całą książkę. Pięknie o tym mieście pisze Rosjanin, Paweł Muratow. Bardzo ciekawy, wręcz wzruszający jest esej Zbigniewa Herberta w tomie „Barbarzyńca w ogrodzie”.

Główny bohater, arystokrata Ludwik Fryderyk Mercator, to również bohater poprzedniej Pana powieści pt. „Ostrze” i przyszłej planowanej, co oznacza, że nic złego mu się nie stanie w Sienie?

Czytelnik musi to sobie doczytać, ja niczego nie obiecuję… Chociaż, rzeczywiście w tym przypadku nie muszę zasłaniać się woalem tajemnicy. Mercator weźmie kurs na Północ i to, jak na realia tego przednowoczesnego świata, północ bardzo odległą. Pojawi się w książce „Królestwo cnoty i rozsądku” już całkiem blisko ziem, gdzie słychać było polską mowę.

Będzie kontynuacja cyklu?

Na razie właśnie trzecia powieść, o której wspomniałem. Potem mam ochotę od Ludwika Mercatora i jego awantur czy frustracji zdecydowanie odpocząć. Rozważam nawet pisanie kolejnej książki równolegle z „Królestwem cnoty i występku”, bo to będzie już całkiem inna bajka…

A czy czytelnik bez czytania „Ostrza”, może bez problemu odnaleźć się czytając „Lament Sieny”?

Z pewnością, bo wspólne dla obu książek są tylko kluczowe postaci, ale w Sienie nie kontynuuje wątków z poprzedniej powieści. W dodatku przeszłość w paru miejscach jeszcze czytelnikowi tłumaczę. Chociaż bardzo cieszyłbym się, gdyby ktoś po lekturze „Lamentu Sieny” sięgnął po nieznane sobie „Ostrze”.

Mercator to postać wzorowana na jakiejś autentycznej postaci historycznej?

Raczej alter ego autora! Nie potrafię wskazać dla niego absolutnie żadnej inspiracji literackiej, a co dopiero historyczną. Wyszedł tak jakoś ze mnie – żartuję często, że książki to przecież „moje dzieci” – i musi już sobie na tym świecie radzić. Ja tylko patrzę, czasem coś podpowiem, doradzę. Ale chyba niewiele pomagam…

Czy podobnie jak w „Ostrzu” Mercatorowi pójdzie gładko wykrycie złoczyńców?

W moim przekonaniu jemu nigdy nie idzie gładko. W „Ostrzu” też absolutnie nie, bo zetknął się z czymś przerażająco złym, podłym, wyrafinowanym w tej podłości. Cóż z tego, że zbrodnia czy raczej pasja jej wyjaśnienia i ukarania odwiodła go od samobójstwa? Skoro płaci sobą i to nie ulega wątpliwości. W nowej książce ten jego egzystencjalny ból, samotność i niemoc tylko się pogłębiły.

Jak długo pracował Pan nad tą powieścią? Pytam, bo znak rozpoznawczy Pana twórczości, to piękny język literacki i dbałość o szczegóły?

Pisałem ją około pół roku. Potem przyszedł czas na namysł. Na przetrawienie i to, co nazywam takim ostatnim, oby mistrzowskim, szlifem. A język? Rzeczywiście przykładam do niego wielką wagę. I wie Pan, nie zdradzając przecież swych pisarskich tajemnic, powiem tylko, że najważniejszy wydaje mi się słuch. Bo język to, mówiąc przenośnie, też muzyka. Kto jej nie słyszy, nie czuje i nie rozumie – nie powinien brać się do pisania.

Będzie też analiza psychologiczna i pokazanie technik manipulacji?

Ciemna, mroczna postać dottore Scarampi di Pruney (choć w istocie tylko tak się przedstawia) to kwintesencja manipulacji, brudnych gier, prowokacji. Przepełnia ją żądza władzy, zaszczytów, bogactw. Bo ludzie idą na służbę zła najczęściej właśnie wówczas, gdy tego i tylko tego zaczynają pragnąć. Cóż ja mogę zrobić innego, jak spróbować im się przyglądać i analizować te właśnie emocje? I oczywiście emocje tych, którzy owemu złu postanawiają się przeciwstawić.

Jest Pan również dziennikarzem i rysownikiem. Czy może Pan przybliżyć ten de facto mało znany element Pana twórczości?

Rysuję od niemal trzydziestu lat. Zacząłem za namową Jarka Wójcika, który dziś w Australii jest znanym i wziętym malarzem. Zobaczył moje nabazgrane postaci na marginesie zeszytów z tekstami literackimi, a potem posadził przed czystą kartką, dał piórko i tusz, mówiąc: rysuj! Tak się zaczęło. Potem było sporo prac, wystawy w Amsterdamie, Wrocławiu i Lesznie. Teraz jest to raczej moja „lewa ręka”, bo prawą jest pisanie. Ale wciąż rysuję i cały czas po swojemu. Cieszę się, że niedawno Jarek Wójcik zobaczył moje prace w Internecie i chciał je kupić. To znaczy, że tej jego intuicji sprzed trzydziestu lat chyba nie zawiodłem..

Dziękuję bardzo.

Komentarze są zamknięte