Z Londynu: W siódmym niebie nienawiści

Niezależna Gazeta Obywatelska

Od dawna już obserwuję toczącą się w internecie niewiadomo gdzie zrodzoną wojenkę, jaką Polacy w kraju wypowiedzieli emigracji. To, co dzieje się na forach, co wypisuje się w komentarzach pod publikowanymi przez portale newsami, jest z jednej stronie ambarasujące i żenadne, z drugiej zaś – niepokojące i skandaliczne. Widząc, co ludzie wypisują, przypominam sobie piosenkę Lady Pank, użytą w tytule. Komu nie odpowiadają emigranci? Komu zależy na podsycaniu nienawiści? I wreszcie – kto na niej buduje swój kapitał i kto traci?

Z początku – czytając co poniektóre wystąpienia – gotów byłem wpadać w paranoję teorii spiskowych. „Przecież to niemożliwe – mówiłem sobie – by Polacy wypisywali o sobie podobne okropieństwa”. Nie wiedziałem jednak, kogo oskarżać o próbę siania zamętu. Bliżej nie sprecyzowaną, acz złowróżbną „żydomasonerię”? Środowiska okołokremlowskie? Jakieś inne grupy rządowo – wywiadowcze? New World Order? Jednak po pewnym czasie zauważyłem, że również portale internetowe, zamiast prób zażegnania eskalacji wzajemnej niechęci, nie raz same próbują jeszcze bardziej zaostrzyć problem. Często publikują one ewidentnie tendencyjne artykuły, sugerujące, że emigranci to składająca się głownie z degeneratów i wykolejeńców bezduszna, bezmyślna swołocz, żyjąca jak zwierzęta. Zupełnie, jakby w Polsce nie miało to nigdy miejsca. Gdzie tu miejsce na dziennikarski obiektywizm?

W sumie – portale mogą mieć interes w sianiu zamętu. Im więcej głupków wypisuje dyrdymały na forach, zmuszając innych do dementowania, tym większy ruch na portalu. A tym samym – tym bardziej staje się on atrakcyjny dla potencjalnych reklamodawców. Bo przecież ma 100 milionów „klepnięć” na godzinę…

Ale – wróćmy do źródła problemu, czyli internetowych oszołomów. Według filozofii, jaką zdają się wyznawać co poniektórzy „forumowicze”, gdybym z jakiejkolwiek przyczyny (chęci zdobycia lepszej pracy albo wykształcenia, rozpoczęcia kariery, czy chociażby poznania przyszłej towarzyszki życia) przejechał ponad 700 kilometrów z jednego krańca Polski na drugi, pewnie wszystko byłoby w porządku. Gorzej, jeśli miałbym ruszyć się chociażby kilka kilometrów poza granicę kraju (która – na dobrą sprawę – już nie istnieje). Wtedy dla niektórych staję się zdrajcą, nieudacznikiem oraz – obowiązkowo – „zmywakiem”.

Tak naprawdę, owe niewiele wnoszące steki inwektyw, napędzane są długo hodowanymi kompleksami, i frustracjami tych, którzy podejmują się internetowej dyskusji. Czasem, pod maską ironii, czy przewrotności, ludzie skrywają nienawiść do wszystkich i wszystkiego. Dokąd owe szaleństwo ma prowadzić? Tego akurat nie wiem. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, że im głębiej się w nie pogrążamy, tym bardziej nas wszystkich niszczy.

Czy ci, którzy tak plują na „wyjechanych”, zastanowili się choć przez chwilę, dlaczego emigranci zdecydowali się na swój desperacki krok? Oczywiście – nie piszę tu o garstce bandytów, uciekających przed polskim systemem prawa. Mam na myśli milionowe rzesze tych, którzy musieli zostawić znajome miejsca i swoich bliskich, by z dala od domu rozpocząć nowe, normalne życie. To nie oni są „zdrajcami ojczyzny”, jak często możemy przeczytać. Bo czy nie jest dokładnie na odwrót? To właśnie ci ludzie bardzo często czują się zdradzeni przez własną ojczyznę. W kraju, w którym się urodzili, odmówiono im podstawowych praw: do należycie opłacanej pracy, posiadania własnego kąta i poczucia bycia równym z przedstawicielami innych nacji (a już na pewno nie gorszym). Byli wyzyskiwani przez złodziejski system fiskalno – ubezpieczeniowy i oszukańczych polityków. Wielu z nich do dziś ma w Polsce rodziny, którym pomaga przetrwać, śląc ciężko zarobione przez siebie pieniądze, a tym samym – napędzając polską gospodarkę. Ci ludzie są teraz nazywani przez zgraję szczekaczy zdrajcami.

Człowiek zamieszczający w internecie pełne nienawiści posty, ma mentalność pańszczyźnianego chłopa, albo PGRowskiego wyrobnika. Zdaje sobie sprawę z beznadziei, w jakiej się znalazł, jest wściekły na swoje mierne położenie i wie, że nie może z niego uciec. Dlatego gotów jest kąsać na prawo i lewo, niczym złapane w potrzask zwierzę. Często owa ślepa kąsanina kończy się ugryzieniem ręki, która mogłaby nieść pomoc. W swym prymitywnym odruchu niszczenia wszystkiego dokoła, ów człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że zamiast osiągnąć cokolwiek, tylko pogarsza swoją sytuację. Gdyż sprawia jedynie, że wzajemna nienawiść między stojącymi po obu stronach granicznej barykady Polakami jeszcze bardziej rośnie. Jest niczym zatwardziały komunista, który w imię szukania ukrytego, acz bliżej nie sprecyzowanego wroga ludu, cały lud terroryzuje, samemu ostatecznie stając się jego wrogiem.

Mam zresztą wrażenie, że w swych okołokomunistycznych porównaniach nie odbiegłem zbyt daleko od pewnych realiów. Albowiem tak naprawdę, ludzie wypisujący bzdury na internetowych forach, zdają się być ostatnimi pogrobowcami zdechłego ponad dwadzieścia lat temu systemu. Systemu, którego – na dobrą sprawę – nawet nie doświadczyli. Gdyż albo ich jeszcze wtedy na świecie nie było, albo szczali dopiero w pieluchy, wystane przez ich rodziców w długaśnych kolejkach.

I kto tu – tak naprawdę – jest owym (jakże często przywoływanym przez „prawdziwych Polaków”) nieudacznikiem? Ci, którzy znaleźli w sobie wystarczająco dużo odwagi, by rozpocząć nowe, nienaznaczone garbem przeszłości życie, czy też ci, którzy pozostali w kraju, skomląc i wylewając na innych swoje frustracje?

Tym bardziej smutnym wydaje się fakt, że przecież większość z osób decydujących się na emigrację, starała się uniknąć nie tylko wizji dożywotniej biedy w kraju. Ale także – ostatnio wręcz przede wszystkim – uciekała od zacofania, zakłamania, obskurantyzmu, nihilizmu, powszechnej zawiści i zapiekłej nienawiści. Plag, które od wielu lat przetaczają się przez Polskę, niszcząc mieszkających w niej ludzi.

Czy to właśnie „otake Polske” walczyły tysiące Polaków, którym marzył się wolny kraj? Zakompleksioną, ziejącą nienawiścią do wszystkiego i wszystkich, podłą, głupią i – najnormalniej w świecie – prymitywną? Z resztą, czy to jeszcze jest Polska? A może już Wolska – jakiś pokraczny twór z niezbyt udanej wersji hymnu L. Kaczyńskiego? Kraina nieziszczalnych, gierkowsko – tuskowych cudów, którymi karmi się kolejne pokolenia otumanionych mas?

Nie dziwię się, że stek obelg, wylewanych na emigrantów na różnych polskojęzycznych forach, może boleć. Gdyż o ile zaledwie jeden na kilku Polaków na emigracji zetknął się z nienawiścią ze strony miejscowych (tym bardziej że problem owej nienawiści dość jednoznacznie reguluje tutejsze prawo), o tyle z nienawiścią tych, którzy w kraju pozostali, zetknął się każdy, kto tylko zajrzał na polskojęzyczny portal internetowy.

Spośród osiedlających cię w Wielkiej Brytanii Polaków, stosunkowo niewielka grupa doświadczyła niechęci ze strony miejscowej ludności. Większość Brytyjczyków już dawno zrozumiała, że nie „kradniemy im” pracy, lecz bardzo często wykonujemy te zajęcia, których miejscowa ludność po prostu by się nie podjęła. A nawet jeśli konkurujemy z Brytyjczykami na rynku pracy, co zdarza się coraz częściej, gdyż „pniemy się w górę”, zazwyczaj potrafimy udowodnić, że jesteśmy po prostu od nich lepsi. Wbrew obiegowej opinii – nie koniecznie dlatego, że możemy pracować za niższe stawki, ale przede wszystkim, dzięki wyższym kwalifikacjom, lepszej jakości pracy i elastyczności.

Mieszkając w Wielkiej Brytanii miałem okazję poznać przybyszy z wielu różnych krajów, od Nowej Zelandii, poprzez Sri Lankę, skończywszy na Niemczech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. Robią tutaj to samo, co my. Pracują w knajpach, sklepach, londyńskim metrze albo City, prowadzą ciężarówki, są nauczycielami, lekarzami, artystami, dziennikarzami (tak, tak, nie wszyscy Polacy to „zmywaki”, o których z taką lubością wypisują różnoracy internetowi „forumowicze”)… Jakoś żaden z nich nie dorobił się w swym rodzinnym kraju miana zdrajcy, zaprzańca, czy nieudacznika. Wręcz przeciwnie: tam, skąd pochodzą, zdobyte w Wielkiej Brytanii doświadczenie bardzo się liczy i pozwala niejednokrotnie na zdobycie lepszej pracy po powrocie. A nawet jeśli nie wracają do miejsca, z którego przyjechali, nikt – ani rodacy, ani tutejsza, brytyjska społeczność, nie traktuje ich jak wrogów, czy obywateli trzeciej kategorii.

Podobnie rzecz się ma z samymi Brytyjczykami. W ciągu ostatnich kilku lat obserwujemy masowy exodus rdzennych mieszkańców Wysp, głównie do Francji, Hiszpanii, Australii i Nowej Zelandii (ale też do wielu innych krajów, w tym również Polski). Już około 100.000 osób rocznie decyduje się porzucić Wielką Brytanię i szukać szczęścia w innej części świata. Czy ktokolwiek – wzorem niektórych „polskich patriotów” – wiesza na nich psy? Wolne żarty… Wprawdzie problem został już dostrzeżony przez naukowców (socjologów, demografów), media, a nawet – reagujących zazwyczaj najwolniej ze wszystkich – polityków, ale mówiąc o „ucieczce Brytyjczyków”, nikt nie wypisuje o nich głupot, zalatujących tanim, zaściankowym patriotyzmem. Bardziej pod rozwagę bierze się, co w kraju zrobiono na tyle źle, że jego obywatele nie chcą już tu mieszkać, niż wymyśla emigrantom od najgorszych. Natomiast pisanie tekstów, jakie co poniektórzy serwują sobie na polskojęzycznych portalach, po prostu znalazłoby finał w sądzie. Bo tak to wygląda w cywilizowanych krajach.

Ja również zastanawiam się coraz poważniej nad wkroczeniem na drogę sądową przeciwko tym, którzy rozpowszechniają pełne nienawiści treści. Każdy, to robi, poświadcza nieprawdę, pomawia mnie i narusza moje dobra osobiste. Za to – zarówno według brytyjskiego, jak i polskiego prawa – ponosi się poważne konsekwencje. Nie tylko w postaci grzywien, ale i więzienia. Skontaktowałem się z kilkoma znajomymi prawnikami i od każdego z nich usłyszałem tę samą odpowiedź: „stawiając ich przed brytyjskim sądem miałbyś sprawę wygraną już w pierwszej rozprawie”.  „A przed polskim?” – pytałem. Tu większość z nich rozkładała bezradnie ręce. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim pracują i legislaturę, na której się opierają nadwiślańskie sądy, mogłoby być bardzo różnie. Od pełnego sukcesu (szybkiego wygrania sprawy i skazania winnych na wysokie odszkodowania), poprzez tradycyjną sądową obstrukcję, skończywszy na oddaleniu wniosku z powodu „znikomej szkodliwości społecznej czynu” i zrobienia ze mnie oszołoma, który obraża się o byle co.

Jak powiedział pewien starożytny filozof – „czy gdyby kopnął mnie osioł, miałbym podać go za to do sądu?”. Ja nie mam bynajmniej zamiaru „kopać się z koniem”. Ani tym bardziej osłem. Nie jestem na tyle naiwny, by wierzyć, że uda się wyśledzić i pociągnąć do odpowiedzialności wszystkich siewców internetowej nienawiści. Chociaż – sprawdzenie numeru IP komputera, z którego wysłano dany komentarz jest dla sieciowego providera dziecinnie proste. Po tej nitce bardzo łatwo dojść do kłębka, czyli konkretnej osoby. Mogłyby to oczywiście robić same portale, nie chcąc narazić się na współudział w brzydkim procederze, ale – jak już wspomniałem wcześniej – z różnych przyczyn tego nie robią. Jednak już wkrótce zaczną. Bo albo stracą czytelników, znudzonych i zdenerwowanych głupawymi pyskówkami, albo stracą miliony, zasądzone słusznymi wyrokami. Choć najpewniej pozbędą się obu. Ja w każdym razie zrobię wszystko, by stało się to jak najszybciej.

Autor: Alex Sławiński, p.o. ZASTĘPCY REDAKTORA NACZELNEGO KSI – Londyn

Komentarze są zamknięte