Jerzy Grotowski – szaman czy twórca współczesnego teatru?

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Czy sztuka może pełnić funkcje religii? Czy może odwoływać się tylko do poczucia piękna, emocji, instynktów, czy może sięgać jeszcze głębiej? Wielu twierdzi, że w każdej dziedzinie sztuki należy przełamywać granice. Wszelkie. Tymczasem uważam, że nie powinny być to granice moralne, bo to jest zbyt proste. Od razu będą się nasuwać pytania o „ilość sztuki w sztuce”. Sztuka to nieskończone poszukiwania wartości. Przy czym nikt nie powie o jaką wartość chodzi, bo poszukujący jeszcze tego nie wie.

Żeby zrozumieć współczesną sztukę należy troszkę dojrzeć. Niełatwo być „świeżym”, bo albo się wszystko odrzuca, albo snobistycznie akceptuje. Jerzy Grotowski (1933-1999) nazywany jest wielkim reformatorem teatru, teoretykiem, reżyserem, ale te określenia nie oddają rzeczywiście tego kim był naprawdę.

A kim był? Może jedynym twórcą teatralnym z Polski, o którym za trzysta lat będą pisać książki na całym świecie. Warto się przyjrzeć tej silnie związanej z Opolem i Wrocławiem postaci.

„Kontrowersyjny” reżyser Artur Żmijewski wyreżyserował niedawno tzw. „mszę w teatrze” w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Podobno inspirował się Grotowskim. Skandalista Żmijewski Grotowskiemu nie dorasta jednak do pięt. Przede wszystkim dlatego, że Grotowski robił to „na serio”, i nie była to msza, tylko autentyczny rytuał.

 Nie można przekraczać pewnych granic

 Grotowski interesował się filozofią wschodu, buddyzmem, medytacją i ezoteryką – techniki te praktykował. Gdy odwiedził Indie ciężko zachorował. Leczył się u mnichów w klasztorze. Tej podróży nigdy nie zapomni. Będzie miała ogromny wpływ na jego twórczość.

Dla Grotowskiego teatr nie był tylko przedstawieniem. Zajmował się poszukiwaniami duchowymi. Uwielbiał wchodzić w ciemne zakamarki religii, świata i ludzkiej duszy. Wciągały go.

Podobno nie lubił człowieka. Dla niego była to istota bez możliwości rozwoju. Gorsza od zwierzęcia.

Wyreżyserował „Apocalypsis Cum Figuris” – kontrowersyjne przedstawienie o drugim przyjściu Chrystusa, który zostaje odrzucony przez ludzi. Jest to ostatni spektakl, który wyreżyserował. Premiera odbyła się w 1968/9 roku. Spektakl miał powtórzyć akt inkarnacji Chrystusa. Inkarnacja to z buddyjskiego wcielenie – zstępowanie Boga. Grotowski „Wywoływał Jezusa”. Tylko, że robił to na poważnie. Aktorzy grający w przedstawieniu byli jak kapłani, choć wg mnie spełniali rolę medium (nie wiedząc o tym). Dodatkowo odstraszać może nowoczesna/krzycząca forma spektaklu. Kościół nigdy nie rozumiał nowoczesnych form. W XVIII wieku w Krakowskich kościołach nie można było wyświetlać jasełek. Kościół nie od tego zresztą jest by rozumieć sztukę. Jednak ten spektakl zawierał bluźnierstwa. Grotowski i podobni twórcy, których ostatnio wiele dla KK są wyzwaniem podobnym jak „Harry Potter”, ale znacznie trudniejszym.

W latach 70-tych Jerzy Grotowski porzuca swoją działalność teatralną, dlatego żeby głębiej poznać dalekowschodnią sztukę duchowości.

Zainteresowania duchowymi podróżami „zaraziły” jego aktorów. Najlepszy aktor Grotowskiego, grający w „Apocalypsis” postać „Ciemnego” Ryszard Cieślak interesował się Hare Kriszną.

 

Tymczasem dla Grotowskiego teatr dawał szansę zbawienia. Czy na pewno to jest możliwe? Przyznam się od razu, że wątpię. Szansę iluminacji może tak, ale pojawia pytanie, jakie „światło” wówczas widział i od kogo pochodziło.

Sam Ryszard Cieślak oponował, gdy nazywano go aktorem. Dla „Wieczoru Wrocławia” powiedział:- „Aktor to ten, który gra, imituje życie. Wciela się w cudze postacie. To co robi każdy członek naszego zespołu, to co robię ja, nie jest imitacją i nie jest grą. Jest realizacją i spełnieniem samego siebie”.

To może rodzić kontrowersje, bo wówczas nie można mówić o sztuce tylko o jakiejś pararzeczywistosci. Wątpię, czy można nazwać to przekraczaniem granic sztuki. To już jest kreowanie rzeczywistości czy ponad rzeczywistości. Czy można ingerować tam mocno w psychikę aktorów? Grotowski robił im dosłownie psychoanalizę, gdy uzewnętrzniali przed sobą i publicznością swoje przeżycia.

To może rodzić kontrowersje, bo wówczas nie można mówić już o sztuce.

Jeśli postać w „Apocalypsis” z pretensją mówi:

– „Obiecałeś mnie nauczać, ale nie nauczyłeś mnie niczego (…) Przyszedłeś po mnie przez pomyłkę (…) Podwaliny pod uspokojenie sumienia ludzkiego; raz na zawsze przyjąłeś wszystko co nieoznaczone, ciemne, niezwykłe, wszystko co przerasta siły ludzkie. Postąpiłeś tak, jakbyś wcale nie kochał ich trochę. Ten który przyszedł, oddał życie swoje”.

 Dla Grotowskiego wolna wola jest obciążeniem, człowiek musi sam rozstrzygać co dobre, a co złe:

A czyś Ty nie pomyślał, że w końcu odrzucą Twój obraz i Twoją prawdę, jeśli się ich obciąży tak strasznym brzemieniem jak wolność wyboru. Ogłoszą w końcu, że nie w Tobie jest prawda. Nie można ich było zostawić w większym zamęcie niż ty byś to zrobił, zostawiwszy im tyle trosk i tyle zadań”.

 „(…) Nie chcę Twojej miłości, bo nie kocham Ciebie… (…) dawno już nie jesteśmy z Tobą, lecz z innym już kilkanaście wieków (…) moim domem jest rozpadający się dom”.

 

Bije pesymizmem, gnozą. To brzmi jak deklaracja. Tymczasem wiara w Boga, w Jezusa, jest optymistyczna. Jezus to nadzieja na lepsze życie, jak nie tu, to na tamtym świecie. Proszę pamiętać, że u Grotowskiego to nie jest tylko teatr. To szamańska msza, gdzie aktorzy na serio „przywołują duchy”.

Grotowski w wywiadzie dla telewizji przywołuje sytuację typowo obrzędową w „Dziadach”: „Gdzie było jakby zgromadzenie rytu, gdzie aktorzy działali wywołując, jakby prowokując pojawienie się zjaw, przy czym był taki moment, kiedy widz był zjawą”.

 Ciekawostka: czwórka z szóstki jego aktorów przedwcześnie zmarła. Nowotwór, samobójstwo, wypadek, nowotwór. W środowisku aktorskim powstała wówczas negatywna legenda.

Zbawienie – zrób to sam

  Grotowski jest zbawiony? Nie wiem, może zabrakło kogoś kto by go ostrzegł. W każdym razie Grotowski wziął swoje zbawienie we własne ręce.

Małgorzata Dziewulska w magazynie teatr (3/1992) pisze: „Jeżeli więc pytamy, skąd wziął się w naszej monoreligijnej kulturze taki osobnik jak Grotowski – co jest naprawdę zdumiewające – odpowiedź musi wskazać Mickiewicza. Jego spuścizna nie jest wolna od śmiałej idei wzięcia kwestii zbawienia we własne ręce, w czym na pewno nie jest zgodna z nauką Kościoła Katolickiego”. W szkole do dziś uczy się o tym, że jesteśmy „Mesjaszem narodów”.

Przypomnę, że Mickiewicz bywał na wykładach Hegla, filozofa, który dokonał spustoszenia, a którego skutki odczuwamy do dzisiaj. Był nim zafascynowany. Hegel uważał, że duch może powstać z materii. Miał wielki wpływ na Karola Marksa i na nazizm, w którym mesjaszem stał się naród. Mickiewicz był geniuszem, ale mógł się w paru spawach mylić.

Co ciekawe, w „Notatniku Teatralnym” (4/1992) prof. Jerzy Prokopiuk, wspomina rozmowę podczas której Grotowski przyznał mu się do tego, że w gruncie rzeczy interesują go tylko techniki medytacji, a teatr jest dodatkiem czy narzędziem (!). Grotowski cenił Junga, Steinera (twórcę heretyckiej antropozofii m.in. zakładającej istnienie reinkarnacji, w której Chrystus miał być bóstwem słonecznym itd.), uprawiał jogę hinduską.

Zresztą, sam Juliusz Osterwa (przedwojenny aktor, reżyser i wolnomularz) uważał teatr za miejsce duchowych nabożeństw. Też interesował się bytami duchowymi. Podobnie jak w kościołach, cerkwiach i synagogach. Był inspiratorem Grotowskiego, punktem wyjścia dla jego twórczości.

Jerzy Grotowski interesował się technikami misteryjnymi związanymi z kulturą staroegipską. Doceniał postać technik źródłowych w najczystszej formie, a za taką uważał voo doo.

Tylko, że jest pewien problem. We wszystkich technikach i ideach o których powyżej wspomniałem znajdziemy drogę do stanu opętania. Pozornego i niebezpiecznego spokoju. Sam Jerzy Grotowski w „Notatniku Teatralnym” (4/1992)  pisał:

Kiedy ludzie podejmują pracę nad rzekomym rytuałem, zaczynają – przez prostactwo idei i skojarzeń szukać stanu opętania, czy rzekomego transu (…)”.

 

Nie idź tą drogą

 Z chrześcijańskiego punktu widzenia Grotowski łamie trzy pierwsze przykazania Dekalogu. Łamie nie tylko on, ale każdy, kto uznaje inne bóstwa, innych bogów, „wywołuje Chrystusa” – publicznie gorszy. Okultyzm, ezoteryzm, poszukiwania nowych bogów – wszystko to sprowadza kłopoty. Bo jeśli Bóg nie przychodzi to kto?! Zapewne inny anioł, ale czy on jest taki fajny? Chcielibyście żeby zamieszkał w Waszej duszy?

 

Chrześcijanie dostali Drogę, którą powinni podążać. Aktorzy Grotowskiego męczyli się sami ze sobą. Cierpieli. Aktor Zygmunt Molik dla Notatnika Teatralnego (4/1992)- : „Początkowo bardzo często coś się zaczyna i to jest jakby jakaś harmonia, a potem, kiedy ktoś wchodzi w różne stany, że ktoś jest gdzieś daleko, ktoś ma mocne życie, a ktoś jest taki jakby z energią bardzo niską, to następują komplikacje”.

 Obecnie wielu „poszukujących innych dróg”, nie tylko aktorów czy „ludzi sztuki” ale tzw. zwykłych ludzi, zajmujących się jasnowidzeniem, leczeniem energią, wróżbiarstwem, przepowiadaniem przyszłości, poszukujących „innej drogi” kończy na terapiach, egzorcyzmach, trudnym powrotem do Boga. Wszystkie inne drogi to fałsz, złudzenie i pogaństwo.

Sztuka, która podąża taką drogą zawsze wywołuje brak akceptacji, kontrowersje, emocje, krytycyzm. Sztuka powinna być poszukiwaniem piękna. Nie musi to być piękno łatwe w odbiorze. Nie powinna być jednak zgubą lub zagrożeniem. To nie znaczy, że należy jej zabronić. Skądże, bo kto miałby o tym decydować. Warto jednak wiedzieć o sztuce „skąd jest i od kogo pochodzi”. Odbiorca powinien poznać zamiary artysty. Nie powinno być tak, że Wielki Artysta ma zawsze rację, tylko dlatego, że jest Wielki.

Autor: Romuald Kałwa

  1. Eleonora
    | ID: 064052fc | #1

    Z artykułu jasno wynika, że Grotowski podążał ku satanizmowi.
    Szkoda .
    najprostszą, bynajmniej dla mnie, definicją dobrej sztuki są słowa poganina, niemniej rozumiejącego Piekno…
    ” Prawdziwa Sztuka naśladuje naturę” ( Arystoteles)
    A natura być może jest tajemnicza ale bezpieczna dla człowieka, przyjazna, dobra….
    Dlatego tez nie lubię ” ekperymentów” w sztuce!
    Z teatru powinno wychodzić się w optymistycznym nastroju, nie powinnam bać się sztuki, nawet trudnej.
    Dzisiejsi artyści tak duchowo podupadli, że strach iść do teatru!
    Potrafia biednego tak Fredrę splugawić, że się zastanawiam:
    Coś im uczynił , biedusiu Aleksandrze?

Komentarze są zamknięte