Obecny świat rozpada się na kawałki

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Obecny świat europejski rozpada się, i wiele wskazuje na to, że nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać tego procesu. Co ciekawsze, jest on zauważalny bardziej na wschodzie Europy niż na Zachodzie i w Ameryce. Dziś Europa stała się słabsza, niż jej dawne kolonie razem wzięte. Więcej, przez zadufanie i własne wyrachowanie nie zauważyła swej słabości i wpuściła na swoje terytorium ludność albo dawnych kolonii, albo tych z zewnątrz, którzy mieli podjąć pracę w niechcianych zawodach – tanio. I nie ma to nic wspólnego z chrześcijańskimi wartościami. Nadmiernie rozwinięta Europa potrzebowała taniej siły roboczej, u siebie i na miejscu. Dziś, gdy znalazła się w sytuacji upadającego Rzymu, kolonializm nadal jednym przysłania pole widzenia, a drugim je wyostrza. Zasłania na Zachodzie, a więc i w Ameryce, wyostrza w Europie Środkowej i Wschodniej. Nadchodzi więc czas podziałów i wyrównywania rachunków. Nie ma on oczywiście podłoża zemsty, odwetu, jest jak najbardziej naturalny. Europejski kapitalizm zaczyna ginąć od własnej broni. Udowodnili to Chińczycy. Na swoim własnym terytorium wykorzystali swoją narodową tanią siłę robocza i zasypali świat tanim eksportem. Europejski kapitalizm dał się na to złapać i nabrać. Teraz Europę może uratować jednie głęboka reforma – nie jakiegoś systemu, czy sposobu myślenia, lecz reforma łacińskiej cywilizacji.

Co to znaczy?

W dwóch tysiącleciach naszej cywilizacji tendencji destrukcyjnych można dopatrzeć się wiele, ale na użytek tego artykułu ograniczmy się do ostatniego stulecia. A więc XX wiek wyposażył nas w co najmniej dwa samobójcze determinanty: 1. przekonanie, że człowiek stanął wobec końca historii, nacjonalizmów i ideologii, oraz wobec śmierci Boga, 2. gotowość na „kosmicyzm” XXI wieku. Pierwszy zwolnił nas z filozoficznego i koncepcyjnego myślenia, no bo przecież świat osiągnął swój ideał i jest tak „fajnie”, że aż chce się wyć. Drugi natomiast wypracował w Europejczykach akceptację odejścia od moralnych zasad. Zapowiadało się tak fantastycznie, że kobiety miały latać na księżyc do swoich kosmicznych facetów a wszystkich ziemskich cieniasów miały mieć w głębokiej pogardzie. XXI wiek miał być wiekiem nieprawdopodobnym, kwintesencją marzeń, dążeń i spełnień. Stało się zupełnie inaczej – zagubiono nawet datę jego otwarcia. Zastanawiano się, czy jest on już w 2000, czy też dopiero będzie w 2001 r.? Czekano na jakąś sensację, na znak od Boga, w którego nie wierzono. Po koniec 2001 r. zburzono centrum handlu światowego. Zburzono i co pozostało?

Rzeczywistość która piszczy, jak bida

Po koniec ubiegłego wieku już było jasne, że odchodzą gruntownie wykształcone elity, które zweryfikowało życie i najstraszniejsza w dziejach II wojna światowa. W pozostawionym po nich pustym miejscu, jak feniksy z popiołów wciąż wyłaniają się zastępy dyletantów (w Polsce peerelowców). W „balona” zrobieni zostali wszyscy – dyletanci, peerelowcy, cykliści i baloniarze. Okazuje się również, że prawa człowieka i jego etos (człowieczeństwo), to dwa różne światy. Prawa są układane przez wielkich – dla wielkich (silniejszych), a człowieczeństwo jest towarem reklamowym dla „maluczkich”. Siłą rzeczy silniejsi muszą je mieć w pogardzie. Warto jednak zaznaczyć, że tych ”maluczkich” jest przygniatająca większość. Zawsze tak było.

Szukając jakiejś daty granicznej, w której problem intelektualistów przerodził się w (nieuświadomiony) problem społeczny, nasuwa nam się właśnie data 11 września 2001 r. Dotąd, jak się wydaje, dywagacje na ten temat nie bardzo interesowały statystycznego obywatela europejskiego świata. Obywatel świata chciał podróżować, poznawać, uczyć, chciał być podziwiany i kochany. Ale nie trzeba zapominać, że obywatelem świata chce być również ten, który płacąc przemytnikom po kilka tysięcy dolarów, próbuje przedostać się do lepszej jego części – za chlebem. Jego sposób podróżowania jest odmiennie inny, o ile więcej musi wykazać determinacji i o ile większe jest jego ryzyko, niż turysty, któremu podróżowanie ułatwia jego własne państwo. Jedenasty września 2001 r. to data tragedii, ale też rozpoczęcia ekspansji. Napaść na Irak po dziś dzień nie może znaleźć uzasadnienia. Podobnie było z Jugosławią. Gdyby się przyznano do tego i krzywdę naprawiono, system wartości cywilizacji łacińskiej, który po przeproszeniu Jana Pawła II za winy Kościoła nabrał szczególnego znaczenia, byłby uratowany. Dziś to śmiesznie brzmi, ale uratowane byłyby wartości podstawowe, na których chrześcijanie stoją. Ta owa śmieszność jest symptomatyczna i wszystko mówi za siebie.

No cóż, ale skoro nie ma Boga, człowiekowi wszystko wolno… Oczywiście jest to interpretacja człowieka. Taki model przez lata traktowany poważnie wszedł w sposób myślenia epoki i ukształtował mu wizję przyszłości bez przyszłości. Teraz, stopniowo odsłania ona swoją twarz – bez twarzy. Oczywiście pomysły te dziś, tu i ówdzie są wyśmiewane, ale strach przed końcem historii i zapowiedzią śmierci Boga, zaczyna już przerażać niektórych intelektualistów. Zauważyli oni bowiem, że ów „koniec historii” może naprawdę nastąpić. A na końcu tak rozumianego końca historii stoi Bóg i prośba i litość. I tej prawdy nikt nie jest w stanie zmienić.

Bida piszczy, ale rodzi Übermenscha

Koniec istnienia ludzkiego, mieści się w wirtualnej przestrzeni ludzkiej świadomości. Jest on oczywiście abstrakcyjny i, mimo wszystko, nie tak groźny, jak przekonanie o końcu prądów narodowych (nacjonalizmów), ideologii, historii itd. Człowiek ma świadomość, że kiedyś umrze, zdaje też sobie sprawę, że kiedyś musi nastąpić też kres ludzkiego bytu. Ale świadomość ta nie jest groźna, bo nieuchronność kresu, która jest wpisana w ludzki byt nie wstrzymuje procesu ludzkiego myślenia i rozwoju. Człowiek przyjął do wiadomości swoje przeznaczenie i dotąd kształtował los nie dla samego siebie, lecz przyszłych pokoleń… I być może na tym polega cała świecka tajemnica ludzkiego istnienia. Gdy natomiast całość ludzkiej uwagi skierowana została na siebie, owa boska nieograniczona perspektywa odniesienia zostaje nagle bardzo tragicznie zawężona, a właściwie zamknięta. Człowiek przyzwyczajony do życia w dwóch światach (duchowym i materialnym), nagle zaczyna się dusić bo: nieprawdziwa teoria przechodzi w praktykę, chciejstwo w ślepotę, pazerność w agresję a zło w dobro. Uwierzyć w koniec nacjonalizmów i koniec ideologii to tyle samo, co uznać, że człowiekowi mózg przestał pracować, a dzisiejszy świat wyeliminował krzywdę ludzką i cieszy się niekwestionowaną, powszechną sprawiedliwością.

Z takiego założenia wynika postawa części decydentów, którzy skłaniają się do widzenia nacjonalizmów wszędzie, nawet wśród narodów biednych, upadających lub dążących do utrzymania swojej niezależności; nie zauważają tej podstawowej prawdy, że mają one charakter nie agresywny, lecz obronny. Do tego część z nich nie zauważa własnej agresji. W najsilniejszym gospodarczo państwie Europy – Niemczech wciąż trwa dyskusja: Hitler był kontynuatorem niemieckiej myśli politycznej, czy odosobnionym przypadkiem? Ta dyskusja oczywiście nie przeszkadza im w budowie centrum wypędzonych.

Śmierć historii, religii, nacjonalizmów i ideologii to elementy konstrukcyjne politycznej myśli europejskiej końca XX wieku. 11 września 2001 r. wyznaczył linię graniczną tym procesom. Przerwał wprawdzie okres stagnacji, ale cóż, okazało się, że ani Europa, ani europejski świat nie mają nowej koncepcji kulturowej, na której mogliby spokojnie oprzeć swoją przyszłość i swój los. A tymczasem historia żyje i toczy się normalnym torem a brak odwołań do Boga (w jakiejkolwiek postaci) prowadzi do takich pomyłek, jakie spotkał świat w ostatnim pięćdziesięcioleciu. Okazało się też, że nacjonalizmy mają się bardzo dobrze: im mocniejsze państwo, tym bardziej są zakamuflowane i jednoznaczne. Co innego się mówi, a co innego robi. Świat z tego powodu znalazł się na bardzo śliskiej kładce. Upadł system komunistyczny, który przez dwa lub więcej pokoleń wielu narodom kształtował sposób bycia i myślenia. W taki sposób powstała niezagospodarowana bezbronna przestrzeń, w którą wchodzi kapitalizm – mniej więcej taki sam, jakim straszono w PRL-u i tak samo jak w XIX w. nie napotyka oporu. Płaca spada, a obywatele żyjący w XXI w. zaczynają mieć problemy z utrzymaniem się na najniższym poziomie.

Europejski człowiek i urządzony przez niego świat – razem, stanęli przed intelektualną pustką oraz zupełnym brakiem perspektywy. Wszystko zamilkło: Niebo, rozum, serce a zwłaszcza humanitaryzm, czyli – człowieczeństwo. Człowiek został sam, i jak zwykle w takich sytuacjach, zaczyna dzielić się na wybranych i wypędzonych, na nadludzi, ludzi i podludzi – według kryterium siły. „Podludzie” przestają mieć prawo do czegokolwiek, choć jest ich zdecydowana większość. Ludzie otrzymali jakieś prawa, ale nie sposób im wyjaśnić, dlaczego system socjalny ma być gorszy od oligarchicznego? Dlaczego zysk za wszelką cenę ma być ceniony wyżej niż zysk dzielony sprawiedliwie? I dlaczego bogata, współczesna cywilizacja sankcjonuje podział na biednych i bogatych? Wbrew pozorom, nie są to pytania polityczne (w dzisiejszym tego słowa znaczeniu), lecz ludzkie. Ba, całych narodów, z biedniejących coraz bardziej państw. Nadludzie natomiast mają być bezkarni i wolni od wszelkiej odpowiedzialności, mogą robić co chcą i właśnie ten element ma być symbolem ich przynależności.

„Nadczłowiek” postawił się ponad wszystkim i zupełnie nie zauważa, że już zaczyna padać ofiarą własnego egoizmu. Nie ma żadnej wizji i nie jest w stanie wygenerować z siebie przeciwstawnej siły, która wytrzyma napór poczucia krzywdy, i odwołań do sprawiedliwości. Pracowicie, jak mrówka, wbrew sobie, buduje solidarność „ludzi” z „podludźmi” – przeciwko sobie. Co więcej, ów Übermensch nie zdaje sobie sprawy, że tego rodzaju monstrum, bezpieczne może istnieć tylko jako postać literacka lub polityczna. Nigdy rzeczywista.

Ale to jeszcze nie koniec

Rozpadający się stary świat z pasją dobrał się również do ludzkich wartości. A upadająca humanistyka nie jest już w stanie rozdzielić szaleństwa od zdrowego rozsądku. Cywilizacja zerwała się z łańcucha i zaczyna pożerać kulturę, którą przez tysiąclecia tworzyły ludzkie talenty. Pożera również humanistykę, bez której człowiek nie jest w stanie obronić się przed degeneracją.

Ekscytujemy się osiągnięciami techniki i możliwościami nowych technologii, zupełnie zapominając, że podstawy naszej wiedzy oparte są na metodzie prób i błędów. Człowiek więc nie ma więc pojęcia, jakim rzeczywistym prawom podlega nie tylko ludzkie życie, ale również zdrowie i ład w kosmosie? Energię swoją koncentrujemy na klonowaniu, którego nie rozumiemy; na składaniu genomu, (tu jesteśmy na etapie zabawy w klocki) czy podboju kosmosu, który potrafi zatrzymać katastrofa jednego promu kosmicznego… Nie chodzi oczywiście o zakaz badań naukowych, lecz o ich ucywilizowanie i poddanie pod osąd ogólnych norm moralnych. Trudno, bowiem nie zauważyć, że odkrycia naukowe, w pierwszej kolejności wykorzystują armie, a nie kliniki i szpitale. Wiedza więc służy w pierwszej kolejności – nie do ratowania życia, lecz do zabijania… Czy dalej na tym ma opierać się ów kosmiczny świat XXI wieku? Czy XIX-wieczne szklane domy, które stały się rzeczywistością mają nas straszyć, czy też napawać nadzieją, jak dawniej?

Świat stanął w obliczu trzeciej wojny światowej. Nadal łatwiej mu użyć siły brutalnej, niż rozumu – dlatego min., że człowiek i jego cywilizacja, mimo wszystko, nie chcą uznać równych praw dla ludzi i stworzonych przez nich kultur. Jesteśmy tak zapętleni w bezprzedmiotowe dyskusje, w obronę już dawno przewróconych barykad i pogoń za pieniędzmi, że nikt nie zamierza podjąć próby odpowiedzi na fundamentalne pytanie: jak uratować kulę ziemska i siebie przed zagładą cywilizacji, którą stworzył człowiek (biały człowiek)? Pytanie to w hierarchii wartości jest tak samo ważne jak chleb, choćby dlatego, że we wschodniej połowie Europy świat żegnany i witany niewiele się od siebie różnią. Co więcej, rośnie tęsknota za sprawiedliwością, przyzwoitością i prawdą. Politycy powinni wiedzieć co to oznacza.

I ślepa uliczka

Polacy tak samo w PRL-u, jak i dziś, co innego słyszą w radio i telewizji, co innego w kościele, a jeszcze, co innego w domu podczas rozmów towarzyskich. Przez pół wieku nie byli właścicielami mieszkań, w których żyli ani ziemi, na której stały lub stoją ich domy. W XXI w. niewiele się zmieniło. Od pięćdziesięciu lat czytają prasę, książki i przeważnie odnajdują w nich poprawność polityczną. Od początku Trzeciej Rzeczypospolitej wychodzą na ulicę, mijają reklamy i bilbordy, z którymi nie mają nic wspólnego. Wchodzą do szkoły lub uniwersytetu i zamiast nauki dostrzegają w nich pogoń za pieniądzem. Nie ma tam ludzi wielkich! To nie młodzież przerywa ciąg pokoleń. Co więcej, wszyscy mówimy tym samym językiem, używamy tych samych terminów i pojęć, a nie rozumiemy się zupełnie… Przez pół wieku nasz „bóg” więziony był w Moskwie. Teraz wywieziono go do Brukseli. I to wszystko w Polsce nazywa się „marszem do wspólnej Europy”. Gdzie ta wspólnota?

Od dziesięciu lat słyszymy również, że państwo nie jest nam potrzebne. Ba, słyszą to rządy zachodnich państw oraz większość europejskich narodów postsowieckiego obozu. Pierwsi wykorzystują ten fakt, drudzy są jego nieświadomi. Odnosi się to narodów, które od stuleci, z ogromnym wysiłkiem, walczyły o prawo do istnienia, prawo do niepodległości i własnej kultury; w mniejszym lub większym stopniu łączyła ich też idea wspólnej Europy. Hasło: „Za wolność naszą i waszą” w wielu krajach było szczególnie cenione. (I to jest dziedzictwo Wielkiej Europy). Ale mit ten lada rok zostanie zweryfikowany i oby nie w taki sposób, jak w zjednoczonych Niemczech, gdzie mieszkańcy byłego NRD chętnie postawiliby nowy mur berliński, tym razem o wiele większy. Gdy zachodni bóg-pieniądz wystąpi przeciwko człowiekowi, a społeczeństwa poczują się oszukane, idea antyeuropejskości może rozszerzyć na całą Unię Europejską… Nie ulega wątpliwości, że dobrnęliśmy do jakiegoś końca, ale na pewno nie jest to koniec historii, lecz najwyraźniej ślepa uliczka, w którą Zachód sam się wpędził i nas pociągnął za sobą.

PS.

Przez cały okres zaborów w Polsce oraz w czasie II wojny światowej czekaliśmy na pomoc Zachodu. Okres zaborów był dla nas okresem zawieszenia pod każdym względem. Nasza kultura rozwijała się pięknie, ale jednostronnie – zatrzymała się na etapie walki o wolność. Kierunek wymusiła sytuacja własna. Nie było innej możliwości. Mit wspaniałego Zachodu przetrwał jednak do dziś. I nadal czekamy, tym razem na dotacje, tak zawzięcie, że Trzecia Rzeczpospolita popadła już niemal w kompletny paraliż. Przyszłość jednak rozstrzygnie, czy owa polska bierność na przestrzeni ostatnich dwóch wieków ( z wyjątkiem II R.P.) wynikała i wynika z przypadłości kulturowej, czy też ma naturę geopolityczną?

Autor: Ryszard Surmacz

Artykuł powstał w 2003 r. , niewielkie poprawki 30.08.12 r.

  1. svatopluk
    | ID: 53e00c4a | #1

    Chiny i Indie też nie są aż takie stabilne jak się wydają.

  2. | ID: 2907881e | #2

    Svatopluk, jak myślisz, po co do Chin jeździ Merkel?

Komentarze są zamknięte