Bestialstwo. Cecha indywidualna czy społeczna? [Śląska Gazeta]

Autor Obywatelski

Auschwitz-Birkenau. Oświęcim. Obozy zagłady. Holocaust. Słowa te są pewnego rodzaju synonimami. Wiele osób zamyka je razem w szufladzie pod tytułem „zbrodnie niemieckie podczas II Wojny światowej”. Postanowiłem, zaciekawiony niedawną wizytą w tym miejscu oraz psychologią społeczną, zająć się szerzej tematem owych zbrodni. W szczególny sposób skłoniły mnie zadawane wokół pytania. Ludzie odwiedzający Oświęcim zastanawiają się, w jaki sposób doszło do tego, do czego doszło. Czy ogromna liczba ofiar hitlerowskiego systemu eksterminacji rzekomo „gorszych” ras wynika z jakiejś nagłej fascynacji złem, a brutalne rozwiązania są skutkiem genetycznego uwarunkowania naszych zachodnich sąsiadów ? A może jest to jedynie finał napiętej sytuacji międzynarodowej z lat 30. XX wieku ? Co skłoniło ludzi, zwykłych szarych ludzi – jakich wielu na ulicach państw zachodnioeuropejskich, do niebywałego, bezpodstawnego okrucieństwa ? Trudno sobie wyobrazić sytuację, kiedy do władzy dochodzi Hitler i nagle, z zaskoczenia wszyscy mieszkańcy Niemiec stają się złymi nazistami. Przed wojną Hitler rządził jedynie sześć lat. To za mało, by indoktrynować całe pokolenie. Jak więc doszło do okrucieństw Auschwitz ?

Przyczyn jest wiele, nakładają się one na siebie i przenikają, niczym zębate koła. Zanim zaczniemy dyskutować o teraźniejszości, warto skupić się na przeszłości. Odkąd człowiek zaczął samodzielnie budować osady, miasta, a potem także całe cywilizacje, istniał także temat wojen, a tym samym zbrodni wojennych. Starożytne cywilizacje mordowały podbite ludy, często w bezlitosny sposób. Warto tu przytoczyć zdarzenia z przeszłości tej trochę bliższej nam. W XVII wieku, podczas konfliktu polsko-kozackiego na terenie obecnej Ukrainy dochodziło do masowych mordów. Całe rodziny, tylko z racji narodowości ginęły nabijane na pal, bestialsko gwałcone lub wieszane na drzewach. Na początku pojedyncze przypadki, z czasem stały się codziennością. Często wynikały z chęci zemsty. Nie powodowały ukojenia – napędzały jedynie bezmyślną spiralę nienawiści. A ogromna ilość ofiar rewolucji francuskiej ? Nie wspominając już o mordowaniu Indian przez przybyszy z Europy czy ofiarach wojen religijnych.

Opisane przypadki nie są żadną próbą wytłumaczenia zachowań Niemców, a jedynie uświadomieniem czytelnikom, że nie byli oni pierwsi. I niestety nie ostatni.

Wydarzenia II wojny światowej uruchomiły do działania nie tylko ogromną rzeszę politologów, historyków czy socjologów. Rozwiązaniem przyczyn zbrodni wojennych próbowali zająć się także psychologowie.

Eksperyment Philipa Zimbardo

Philip Zimbardo stworzył w 1972 roku tzw. Stanfordzki eksperyment więzienny. Miał on za zadanie zbadać psychologiczne efekty symulacji życia więziennego. Podczas selekcji kandydatów kierowano się ich dobrą kondycją psycho-fizyczną oraz brakiem kryminalnej przeszłości. 24 wybranych studentów losowo podzielono na więźniów i strażników. Eksperymentalne więzienie skonstruowano w piwnicy wydziału psychologii w Stanford.

Eksperyment przeprowadzono niebywale realistycznie. Więźniowie zostali aresztowani przez policję. Przedstawiono im zarzuty, zdjęto odciski palców, a następnie przewieziono do więzienia. Tam musieli przebrać się w jednakowe ubrania. Nadano im także numery, którymi mieli obowiązek się posługiwać. Strażnicy dostali pałki, okulary odbijające obraz, a także możliwość karania więźniów. Mogli zamykać ich w karcerze lub karać pompkami.

Drugiego dnia eksperymentu wybuchł bunt. Więźniowie nie godzili się na sposób, w jaki byli traktowani. Zabarykadowali się w celach, zdjęli czepki i zerwali numery identyfikacyjne. Zaczęli drwić ze strażników. Ci wezwali do pomocy inną zmianę i razem potraktowali skazańców dwutlenkiem węgla z gaśnicy. Zszokowani więźniowie zostali rozebrani, ich łóżka wyprowadzono na korytarz, a inicjatorów buntu zamknięto w izolatkach. Innych zmuszono do robienia pompek, odmówiono im posiłków i poduszek.

Sytuacja zaczęła być napięta. Przez kolejne dni eksperymentu jedynie pogarszała się. Po 36 godzinach załamał się więzień o numerze 8612. Został zwolniony do domu, a w jego miejsce umieszczono kolejnego chętnego z rezerwowej listy członków eksperymentu. Ten nie chciał podporządkować się panującym w więzieniu zasadom. Został zamknięty w izolatce. Mógł zostać z niej wypuszczony pod warunkiem, że inni więźniowie zrezygnują dla niego ze swoich przywilejów. Tak się jednak nie stało.

Eksperyment zakończył się fiaskiem i został przerwany po sześciu dniach. Po tym jak Christiana Maslach, późniejsza żona Zimbardo, doktor ze Stanfordu stanowczo sprzeciwiła się eksperymentowi, kiedy przeanalizowała jego zgubny wpływ na psychikę więźniów. Była to pierwsza osoba, która zanegowała moralną stronę eksperymentu.

Typy strażników

Wśród strażników można było wyróżnić trzy podstawowe typy zachowań. Pierwsza grupa była surowa, choć sprawiedliwa. Strażnicy z drugiej grupy starali się nie krzywdzić więźniów i udzielać im „drobne przysługi”. Pozostali natomiast znajdowali satysfakcję w znęcaniu się nad skazańcami, mimo że żaden test osobowości nie wykazywał u nich takich tendencji. Wszystkich strażników łączyło jedno: nie odmawiali wykonania żadnego rozkazu. Najbardziej znienawidzony z nich zyskał sobie miano Johna Wayne’a, ze względu na nieugiętość i bezwzględność.

Zachowanie więźniów

Więźniowie radzili sobie na różne sposoby z atmosferą podległości i poniżenia. Początkowo niektórzy z nich przeciwstawiali się i bili ze strażnikami. Czterech więźniów zareagowało załamaniem emocjonalnym, u jednego stres spowodował wysypkę psychosomatyczną. Część stała się „dobrymi więźniami”, którzy wykonywali wszystkie rozkazy strażników. Więźniowie jako grupa zostali całkowicie rozproszeni i zdominowani przez strażników.

Komentarz byłego więźnia nr 416 (2 miesiące po zakończeniu eksperymentu): „Zacząłem mieć poczucie, że tracę tożsamość. Tożsamość osoby, którą nazywałem „Clay”, osoby, która kazała mi iść do tego miejsca, osoby, która dała się w tym więzieniu zamknąć – bo to było dla mnie więzienie, i nadal jest. Nie uważam, że to eksperyment ani symulacja, bo to po prostu więzienie prowadzone przez psychologów zamiast przez państwo. Zacząłem mieć poczucie, że osoba, którą byłem i która kazała mi iść do więzienia, była mi obca – obca tak bardzo, że w końcu stałem się 416. Naprawdę byłem swoim numerem

Celem eksperymentu było sprawdzenie, w jaki sposób zwykli ludzie, studenci nie mający problemów psychicznych, mogą zmienić się pod wpływem okoliczności, otaczającego ich środowiska, czy poleceń przełożonych lub autorytetów. Świadczyć może o tym kolejny eksperyment. O ile Zimbardo skupił się na sytuacji w więzieniach, to Stanley Milgram postanowił sprawdzić, czy przyczyna zła wyrządzonego przez Niemców leży jedynie w ich genotypie, czy jest spowodowana przede wszystkim kruchą psychiką ludzką i jest skutkiem oddziaływania otaczającego środowiska.

Posłuszeństwo wobec autorytetów

Przypuszczał, że Niemcy jako naród muszą być szczególnie skłonni do podporządkowania się przełożonym. W celu sprawdzenia tej hipotezy wymyślił eksperyment, który miał na celu zbadanie skłonności ludzi do ulegania autorytetom. Pierwotnie Milgram chciał przeprowadzić sondaż na grupie amerykańskiej, a następnie pojechać do Niemiec, aby wyłowić różnice w zachowaniach przedstawicieli różnych narodowości.

Po przeprowadzeniu badań w USA Milgram stwierdził jednak: Znalazłem tu (w Ameryce) tyle posłuszeństwa, że wcale już nie było powodu jechać do Niemiec. Wyniki eksperymentu na próbie amerykańskiej były bardzo zaskakujące i nieoczekiwane, także dla samego Milgrama.

Gdy badany wchodził do laboratorium, widział obecną już w pomieszczeniu inną „osobę badaną”. W rzeczywistości był to pomocnik eksperymentatora – czterdziestosiedmioletni mężczyzna z nadwagą, sprawiający miłe wrażenie (księgowy). Jego zadaniem było odgrywanie osoby badanej.

Następowało sfingowane losowanie ról, w którym prawdziwej osobie badanej przypadała rola „nauczyciela”, a pomocnikowi eksperymentatora – rola „ucznia”.

Nauczyciel dowiadywał się, że jego zadanie polegać będzie na czytaniu uczniowi listy par słów (np. „miły-dzień”, „niebieska-skrzynka” itp.), a następnie sprawdzaniu, jak wiele z tych par uczeń zapamiętał. Faza sprawdzająca polegać miała na tym, że nauczyciel czyta pierwsze słowo z pary, następnie cztery słowa-propozycje, z których uczeń ma wybrać słowo prawidłowe (przyciskając jeden z czterech guzików).

Jeśli uczeń odpowie prawidłowo, nauczyciel czyta kolejne słowo, gdy uczeń odpowie źle – nauczyciel stosuje karę w postaci wstrząsu elektrycznego.

Nauczyciel otrzymywał na początku jeden próbny wstrząs elektryczny o napięciu 45 V, który był odczuwany jako dość bolesny.

Następnie ucznia przeprowadzano do sąsiedniego pokoju, oddzielonego od laboratorium szybą. Tam przywiązywany był do krzesła przez pomocnika eksperymentatora oraz nauczyciela. Przeguby ucznia podłączane były do elektrod, po uprzednim posmarowaniu nadgarstków maścią „w celu uniknięcia poparzeń i pęcherzy”. W trakcie przypinania „nauczyciel” słyszał jak „uczeń” zadaje pytanie „eksperymentatorowi” czy to może być niebezpieczne, ponieważ ma kłopoty z sercem – „Wstrząsy mogą być bolesne, ale nie powodują uszkodzenia tkanek” – odpowiadał eksperymentator.

Następnie nauczyciel wracał do pomieszczenia eksperymentatora i siadał przed aparatem, przy pomocy którego miał stosować elektrowstrząsy („kary”). Czytał listę słów (lista była bardzo długa oraz trudna do zapamiętania) i rozpoczynał „fazę sprawdzającą” (głos ucznia słyszał przez interkom). Jeśli uczeń popełniał błąd, otrzymywał „za karę” wstrząs elektryczny.

Reguła była taka, że przy kolejnych błędach zwiększano siłę wstrząsu. Początkową dawką było 15 woltów. Każdy kolejny wstrząs był rzekomo silniejszy o 15 V. Ostatnią dawką miało być 450 V.

Eksperymentatora grał zawodowy aktor o bardzo oficjalnym wyglądzie, ubrany w fartuch laboratoryjny.

Jeśli w pewnym momencie nauczyciel zwracał się do eksperymentatora z wątpliwościami co do dalszego kontynuowania wstrząsów, eksperymentator odpowiadał:

„Proszę kontynuować”

„Eksperyment wymaga aby to kontynuować”

„Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne”

„Nie masz innego wyboru, musisz kontynuować”

Jeśli pierwszy nakaz nie był skuteczny, stosowano drugi, dopiero potem trzeci i czwarty. Jeśli po 4 zdaniu badany nie był posłuszny, przerywano eksperyment. Jeśli po którymś ze zdań nauczyciel podporządkowywał się i stosował kolejny szok, to przy następnym zawahaniu lub pytaniu „eksperymentator” miał wypowiadać kolejne zdania od pierwszego do czwartego.

Gdy nauczyciel pytał, czy uczniowi może stać się krzywda, eksperymentator odpowiadał: „Wstrząsy mogą być bolesne, ale nie powodują uszkodzenia tkanek”.

Jeśli nauczyciel mówił, że uczeń nie chce kontynuować, eksperymentator mówił: „Czy to się uczniowi podoba czy nie, musisz kontynuować aż on powtórzy poprawnie wszystkie pary słów”.

Eksperymentator był pewny siebie i mówił zawsze stanowczym głosem, ale nie był niegrzeczny.

Rzeczywiste osoby badane odbierały eksperyment jako bardzo nieprzyjemny. W artykule Milgrama jest opis zachowania jednego z nich:

Miałem okazję obserwowania jednego z badanych – dojrzałego i zrównoważonego biznesmena, wchodzącego z uśmiechem i pewnością siebie do laboratorium. Po 20 minutach ten sam człowiek był trzęsącym się i wiercącym, jąkającym się nerwowo wrakiem na granicy załamania psychicznego. Bez przerwy wyłamywał sobie palce i pociągał się za ucho. W pewnym momencie przyłożył obie pięści do czoła ze słowami: „Boże niech się to wreszcie skończy”. A jednak reagował na każde słowo badacza i posłusznie ulegał jego poleceniom aż do samego końca.

Wszystkie osoby badane (nauczyciele) w pewnym momencie zadawały pytanie o to, czy należy aplikować kolejny wstrząs elektryczny. Widać było, że badani męczyli się z powodu cierpień ofiary. Prosili badacza aby pozwolił im przestać. Gdy odmawiał, kontynuowali, ale trzęsąc się, pocąc, jąkając. Obgryzali paznokcie, niekiedy wybuchali nerwowym śmiechem. Niektórzy oszukiwali sądząc, że pozostanie to niezauważone i dawali ofierze mniejsze wstrząsy niż powinni.

Kilku badanych poprosiło, aby zwolnić ich z dalszej konieczności stosowania szoków. Chcieli też oddać pieniądze, które dostali za udział w badaniu (mimo że na początku zaznaczano, że pieniądze dostają za samo przyjście do laboratorium, bez względu na to jak przebiegnie eksperyment).

Jak widać, osoby badane w warunkach laboratoryjnym zachowywały się bardzo podobnie do żołnierzy wermachtu podczas wojny. Eksperyment w Stanfordzie bardzo przypomina nieludzkie wydarzenia z Auschwitz, zaś Milgram w znakomity sposób ukazał słabość ludzkiego charakteru w zderzeniu z autorytetem.

Mój tekst nie ma absolutnie na celu bronienia Niemców. Ich zachowanie było bestialskie. Ale w podobny sposób ludzie zachowywali się zawsze i dalej będą się zachowywać.

Wystarczy wspomnieć Abu Ghraib i brutalne traktowanie Irakijczyków przez Amerykanów. Zdarzenia, takie jak tam i w Guantanamo leżą w ludzkiej psychice – słabej, bezbronnej i często też obracającej się w środowisku, którego specyfika popchać może do zbrodni.

Problemem nie jest zatem człowiek. Problemem jest środowisko stwarzające możliwości popełniania zbrodni. Okrucieństwa Auschwitz i Abu Ghraib łączy jedna cecha. Znakomicie opisał ją kilka lat temu Zimbardo w swojej książce „Efekt Lucyfera”. Armia, znajdująca się głęboko na terytorium wroga narażona jest na działanie różnych mechanizmów. Żołnierze, w domu dobrzy ojcowie, matki, obywatele stają się bestiami, wpadają w tryby niszczącej maszyny.

Potrzebne są mechanizmy kontroli takich zachowań. Kontrolować trzeba system, armię, a nie ludzi. Bo ludzie są jedynie trybami machiny.

Krzysztof Marcinkiewicz

Bibliografia:

Roger R.Hock „40 prac badawczych, które zmieniły oblicze psychologii”, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2003

 

P.S.

Serdecznie zapraszam do kupowania „Śląskiej Gazety”. To nie tylko świetne artykułu, ale także szansa na pomoc w krzewieniu patriotyzmu. 2 złote tygodniowo to niewiele, ale znaczy bardzo dużo,

Komentarze są zamknięte