Bezużyteczność polskiej politologii

Niezależna Gazeta Obywatelska

Politologia_plakat_Jaruzel_A3_0Polska politologia stoi na bardzo niskim poziomie. Swoją drogą, czy była kiedykolwiek na poziomie wyższym niż niski? W Polsce nauki polityczne powszechnie kojarzą się z czymś nieprzydatnym, niepotrzebnym, zbędnym. I trzeba uczciwie przyznać, że taka ocena generalnie jest zgodna z rzeczywistością.

Jako politolog bardzo boleję nad tym, że politologia i politolodzy nie mają praktycznie żadnego szacunku, a ich praca praktycznie na nic się nie przydaje. Syndromem takiej politologii jest prof. Wawrzyniec Konarski, który w mediach pełni rolę dyżurnego komentatora, a który praktycznie nic błyskotliwego bądź bardziej sensownego nie mówi.

Co więc mówi? To, czego oczekują od niego zapraszający go redaktorzy. Zapraszają go często, więc wiedzą, że prof. Konarski nie powie nic złego o władzy, ale też nic specjalnie dobrego, nie powie nic, co może zaskoczyć, więc wytrawny słuchacz nie pomyśli: „nie wiedziałem o tym, ciekawie ten profesor mówi!”.

W swojej metodyce polscy politolodzy unikają wymiernych (np. przekładających się na konkretne liczby – danych gospodarczych i statystycznych) ocen poszczególnych rządów. Żeby pokazać laikom co konkretnie dany rząd zrobił lub czego nie zrobił lub jaką dziedzinę ważną dla społeczeństwa zaniedbał, a jaką rozwinął.

Zaniedbania m.in. w tym względzie są tak wielkie, że z takich danych nie potrafi korzystać nawet opozycja, a o przełożeniu tych danych na skuteczną komunikację z wyborcami czy mediami należy jak na razie zapomnieć. Zresztą nie chodzi tylko o takie dane, ale o ogólną nieumiejętność korzystania z wiedzy eksperckiej.

Tymczasem wciąż pogłębia się wizerunek politologii jako nauki nieprzydatnej, w której nic nie można zmierzyć, wszystko jest względne, a każde, nawet najprawdziwsze twierdzenie można obalić innym twierdzeniem. Przecież dobrze wiemy, że każdy Polak (w tym liczny wtórny półanalfabeta) świetnie zna się na polityce i do tłumaczenia polityki nie są mu potrzebni jacyś tam politolodzy, którzy mówią to samo co jest w TVN24 czy TVP. Dodatkowo w obecnym pojmowaniu demokracji ludzie są uczeni, że każde zdanie w dyskusji jest tak samo ważne (nawet najgłupszy pogląd ma prawo bytu, bo przecież jest pluralizm – w dodatku wytknięcie komuś wymiernej głupoty wymaga odwagi cywilnej, więc koło się zamyka).

W polskiej politologii nie ma coś takiego jak prawda. Wszystko można podważyć. Niewiele jest materii wobec której politolodzy, choć o różnych poglądach, byliby zgodni. Prawda, a więc fakty, jeśli nie odpowiadają jakiejś grupie interesu, natychmiast są podważane jako tendencyjne. Niestety, ten schemat myślenia dotyczy zarówno tzw. lewicy jak i tzw. prawicy. Nie rokuje to rozumienia i zrozumienia. Świadczy też o umysłowym uwiądzie.

Jest to zapewne spadek m.in. po materializmie dialektycznym, jednym z głównych przedmiotów wykładanych na naukach politycznych w czasach PRL. W materializmie wszystko się ściera, wszystko jest względne, występuje tu konieczność dziejowa, itd. Podam prosty przykład: jeśli zło wygrywa, to taka widocznie jest konieczność dziejowa, tak musi być.

Politolodzy wychowywani w takim klimacie intelektualnym „od małego” uczeni są więc, że rację ma ten, kto jest silniejszy (marksistowskie ścieranie się przeciwieństw). Tacy politolodzy będą ostrożni w podejmowaniu debat i dyskusji docierających do prawdy. Muszą liczyć się z tym kto jest silniejszy, a nie tym kto ma rację. I taki sposób bycia politologicznego przekazują młodym adeptom tej nauki.

Polscy politolodzy do niczego się nie przydają

Od z górą dziesięciu lat, studia politologiczne wymieniane są obok pedagogiki, socjologii, a czasem marketingu i zarządzania jako wylęgarnia bezrobotnych. A któż chce zatrudnić ludzi niewykształconych, nieprofesjonalnych, choć z wyższym wykształceniem? Anglicy, Holendrzy i Irlandczycy. Na gary. Kilkuletnia praca za granicą to jedyna szansa na najtańsze mieszkanie.

Kiedyś w rozmowie ze mną prof. Politechniki Opolskiej Zdzisław Śloderbach powiedział: -Wie Pan, wśród naukowców kierunków technicznych 1/3 z nich to dno, a wśród naukowców kierunków humanistycznych, aż 4/5 to dno-. Dno w tym przypadku to ludzie którzy brak profesjonalizmu nadrabiają gorliwością, przychylnością, usłużnością wobec władzy, gotowością do jedynie słusznych opinii. Są to ludzie bez kręgosłupa moralnego, dla których nie liczy się prawda, ale „oczekiwane” przez innych wyniki ich pracy.

Mniejsza o proporcje. Po prostu po 1989 roku nie przeprowadzono jakiejkolwiek intelektualnej odnowy. Można ją było nazwać lustracją, deubekizacją, dekomunizacją. Jak zwał, tak zwał. Zbyt wielu humanistycznych naukowców wciąż nosi „intelektualne czerwone skarpety”(takie podejście przeszło na młody naukowy narybek).

Polskiej nauce a politologii zwłaszcza, nieodzowne było przywrócenie elementarnych zasad logiki i uczciwości – prawdy po prostu. Bo nauką jest to, co operuje w materii faktycznie istniejącej, co do występowania której można być pewnym.

No bo kogo obchodzą czyjeś profesorskie kłamstwa i agitki… One przydawały się za komuny, gdzie ludzi należało nieustannie kształtować, by mogli służyć władzy, by się nie buntowali lub by jakoś mogli ten system przetrwać. A tymczasem nawet w wojsku już nie zatrudniają politruków.  Po prostu ludzie takich nudnych bzdur nie chcą słuchać…

Dla rosnącej rzeszy wykształconych bezrobotnych politologów czy socjologów, nie ma już pracy nawet w super i hipermarketach. Od 2004 roku wyjeżdżają by myć talerze albo Toi Toie w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Holandii lub Niemczech.

Gazeta Wyborcza (czy jej córka Krytyka Polityczna) nie zatrudni przecież niewydarzonych politologów. Jej też są potrzebni ludzie którzy coś potrafią, np. lawirować w wielkiej ideologicznej materii. Do polskiego urzędu nikt nie zatrudni politologa, bo tam pierwsze skrzypce grają koneksje polityczno-rodzinno-towarzyskie. Absolwent politologii bez znajomości nie ma praktycznie szans na godziwą pracę.

 

Politologia do niczego się nie przydaje

Politolodzy na rynku pracy, to grupa zawodowa najbardziej zagrożona bezrobociem. Winny jest tu system nie tylko masowego przyjmowania na studia, ale przede wszystkim niski poziom nauczania i brak poczucia, że wiedza politologiczna jest do czegoś przydatna.

Wiedza polityczna? Przede wszystkim jaka wiedza!? Nie przypominam sobie, by w ogólnopolitycznej dyskusji posługiwano się argumentami. W Polsce za najlepszych polityków” uważani są nie ci, którzy rządzili efektywnie, dzięki którym bezrobocie malało, wzrost gospodarczy rósł, a ludziom żyło się lepiej. Takich mamy wyborców, którzy nie rozumieją podstawowych mechanizmów rządzących światem i rzeczywistością.

Jako pasjonat nauk politycznych muszę przyznać, że studia politologiczne praktycznie nie uczą rozumienia polityki. Nie wyjaśniają mechanizmów rządzenia, nie tłumaczą, nie wyjaśniają, są znacznie mniej ciekawe niż wynika to z folderów reklamowych wydawanych przez uczelnie, a informujących o tym kierunku maturzystów.

 

Pawiany dyskutują o polityce

Szczególnie irytują mnie dyskusje o polityce z tzw. „ludem”. Właściwe to nic mnie tak nie wkurza jak bezmyślny rodak, który nie potrafi wymienić z pamięci nazwisk trzech ministrów, a który z miną mentora mniej lub bardziej dosadnymi bluzgami poucza mnie jak mam głosować i dlaczego mój wybór jest do d… do niczego.

Już nikt nie zastanawia się nad brakiem jakichkolwiek wymiernych argument wśród dyskutantów. Rację ma ten, kto jest silniejszy – w demokracji silniejsza jest większość. Słowa politologa jeśli ma rację, każdy ma gdzieś. Nie jest szanowany, bo przecież dzisiaj prawie każdy ma studia. Politologia i inne kierunki nie kojarzą się z akademickim umiłowaniem wiedzy.

W medialnej rzeczywistości pierwszeństwo mają inwektywy i przychylność mediów. Jak to się stało, że w Polsce tak rzadko strony posługują się rzeczową argumentacją? W teoretycznie profesjonalnej dyskusji prawie nikt nie podaje przykładów i rzeczowych argumentów. Tym bardziej więc w ogólnopolskiej debacie nie uczestniczą bezrobotni i niedouczeni (nie ze swojej winy tylko kadry naukowej) absolwenci politologii.

Zresztą, dyskusja w Polsce przypomina niecywilizowaną dzicz. Czy ktoś z Państwa widział, by w jakimś programie telewizyjnym jeden polityk przyznał drugiemu rację? Dziesięć lat temu to się czasem zdarzało, ale aktualnie nie znam zbyt wielu przykładów, oprócz pewnego znanego polityka… którego nazwiska nie wymienię, aby nie paść ofiarą ludzi, którzy każdego dyskutanta o poglądach nawet nie zbyt odległych od własnych, odsądzają od czci i wiary, obrażając jego nazwisko, pochodzenie, miejscowość zamieszkania, czy co tam się da. Ale to już wina niskiej kultury dyskusji. Polskiej kultury dyskusji.

50 lat za murzynami

 

Polska politologia czy też nauki polityczne, nie mają zbyt wielu osiągnięć. Choć minęło już wiele lat od transformacji ustrojowej, polska politologia ciągle małpi zachodnią i amerykańską. Mało tu badań, twierdzeń, nowych kierunków, poszukiwań nieznanych obszarów wiedzy. Badania sprowadzają się do pracy bibliotecznej (np. tworzenia opracowań-półplagiatów, tłumaczeń, wydawania eleganckich, bardzo intelektualnych, a czasem i ciekawych czasopism naukowych). Rzeczywistość polityczną ogólnopolską i międzynarodową tłumaczą nam książki niemieckie (jest ich bardzo dużo, szczególnie na stosunkach międzynarodowych!), amerykańskie czy angielskie.

Na szczęście większość cennych badań i rewelacyjnych tez o najnowszych wydarzeniach (co mogliby i powinni robić politolodzy) wykonują historycy: Andrzej Nowak, Leszek Żebrowski, Sławomir Cenckiewicz, Piotr Gontarczyk, Marek Jan Chodakiewicz, Paweł Zyzak. Jadwiga Staniszkis, Andrzej Zybertowicz i Zdzisław Krasnodębski to socjolodzy, a Rafał Ziemkiewicz to… polonista.

Wyjątki pośród polskiej politologii to dr Przemysław Żurawski vel Grajewski czy prof. Wielomski. Znaczących politologów faktycznie uczestniczących w życiu publicznym nie znam zbyt wielu. Zwolennik PO prof. Kazimierz KIK również nie wnosi nic nowego do debaty publicznej, oprócz akceptowania tego, co już ustalone i nie za mocno dokopuje władzy.

Szukając innych, wpisałem w google „znany politolog”. Zamiast niego pokazał się ultrasalonowy bełkot, a znany politolog okazał się prymitywnym propagandzistą, o raczej nieznanym nazwisku.

Co więc należy robić?

 

A przecież ożywienie politologii jest takie proste. Politolodzy zachowują się jakby nie można było rzetelnie ocenić poszczególnych władz i ich pracy dla państwa. Jakby nie można było prowadzić rzetelnej i przydatnej komuś pracy naukowej.

Tymczasem polityków możemy oceniać tak samo jak sportowców – poprzez porównanie wyników ich pracy. Dlaczego jednak nie stosuje się tej „metody” w Polsce? Może dlatego, że do dokładnych i rzetelnych analiz polscy politolodzy nie mają odwagi bądź kwalifikacji. Ludzie, którzy kształcili wojskowych politruków, a którzy bezboleśnie przeszli z komunizmu do „nowej” rzeczywistości raczej nie posiadają intelektualnych warunków do tego, by ich praca mogła się na coś pożytecznego przydać. Nigdy nie sprzeciwią się politycznym koteriom i idiotycznym bądź zaprzańskim decyzjom politycznym. Status quo jest bowiem wygodne dla nie wysilających się zideologizowanych kłamców, myślących jedynie o swoich wysokich pensjach, dotacjach i subsydiach.

Bez wątpienia politologia w Polsce może być dziedziną przydatną i cenioną. Należy awansować ją do miana nauki – poprzez podniesienie poziomu studiów, a przede wszystkim prowadzenie przydatnych badań – ilościowych i jakościowych, analiz statystycznych, itd. – tłumaczących nie tylko szarym wyborcom, ale również politycznym eminencjom mechanizmy polityczne, zagadnienia cywilizacyjne, itd.

Być rzetelnym – wbrew temu co sądzi wielu, w naukach politycznych istnieje coś takiego jak prawda. Należy odróżnić ideologiczną wiarę, przekonania, sympatie o cechach religijnych (fundamentalizm) od faktów. Nie jest to łatwe, gdyż ludzie, a Polacy szczególnie, przyznanie drugiemu racji rozumieją jako ujmę na honorze. Jest to cecha ludów prymitywnych, ale tak obecnie jest. Najpierw należy ją zrozumieć, aby później zminimalizować. Tu politologii może przyjść z pomocą psychologia społeczna… Generalnie lekarstwo można znaleźć na prawie każdą chorobę…

Polscy politolodzy powinni zabierać głos w sprawach publicznych. Myślę, że bardzo tego chcieliby, ale…

Romuald Kałwa…czy politrucy, których kariery sięgają czasów gdy politologia była nauka wasalną wobec polityki marksistowskiej, są do czegoś przydatni na wolnym rynku nauki? Oczywiście! Tak przydają się nauce, jak astrolodzy astronomii.

Autor: Romulad Kałwa

Komentarze są zamknięte