Kącik literacki NGO: II

Niezależna Gazeta Obywatelska

kącik literackiPo zakupach i kolacji na choreoterapię pewnie nikt już nie będzie miał siły. Sweter naprawdę był przepiękny i leżał jak ulał, jakby szyty na miarę. Podobnie z resztą biała, ciepła bluzeczka, którą kupiła sobie Ela a także parę innych, nowych nabytków Sylwii. Zajęte przebieraniem, mierzeniem i podziwianiem cudem zdążyły na kolację.

– To jest paskudne – Ela dziabnęła widelcem nieokreśloną breje, która miała tylko tę zaletę, że ładnie się nazywała w karcie dań.- Na obiad zupa gospodarcza, czyli wszystko, co im akurat zostało z wczorajszego obiadu: fasolka, ziemniaki, makaron, marchewka, powrzucane do  jednego garnka a teraz to… jak to się nazywa?

– Puree ziemniaczane z masłem czosnkowym i koperkiem.

– Acha, to jest puree? – Ela wbiła widelec w twardy jak kamień ziemniak. Na sztorc. Króla Artura trzeba będzie wołać, żeby ten widelec wyciągnął, króla Artura od gruli.

– Widocznie jeszcze im trochę ziemniaków zostało – uśmiechnęła się koperkowo Eliza – nie zmieściły się wszystkie do jednej zupy.

            Na Elę – instruktorkę trzeba było chwilę poczekać pod salą gimnastyczną, musiała dotrzeć z drugiej pracy. Wtedy to podjęto ostateczną i kolektywną decyzję o przebiegu dzisiejszej choreoterapii.

– Głowa mnie boli – jęknęła Agnieszka.

– Mnie też, coś dzisiaj nie mam siły na skakanie – zawtórowała jej Renia – to nie jest najlepszy dzień.

 – A dajcie spokój, najchętniej poszłabym  spać – dorzuciła swoje trzy grosze Jola ze Wschowy – nie tam jakaś choreoterapia…

            Winda z pomrukiem usiadła, otworzyła się i wypluła uśmiechniętą jak zawsze Elę – instruktorkę. Przywitał ją gremialny jęk szesnastu bab, wszystkim na raz włączył się nastrój: „ jestem małą dziewcynką, któla nie lubi szpinaku”. W tej konkretnej sprawie: „Jestem małą dziewczynką, która nie lubi tańczyć, zaopiekuj się mną!!!”.

– Elu!!! My nie chcemy tańczyć! My chcemy leżeć i nic nie robić. Robić! Nic! Robić!

            Sporym wysiłkiem było utrzymanie uśmiechu na twarzy wobec tak zmasowanego ataku marudzenia, rozdrażnienia i ogólnie negatywnych emocji, ale Eli się to udało.

– Dobrze, zrobimy sobie dzisiaj relaksację.

            Weszły do Sali. Zdjęły kapcie w przedsionku, karty sanatoryjne zostały na stoliku ułożone w zgrabny stosik. Gaworząc, ale nie za głośno przeszły do wymoszczonej materacami sali , utopionej w bezpiecznym, jesiennym półmroku.

– Dobrze, weźcie koce i ułóżcie się na materacach. Na wznak, albo na boku, jak wam wygodnie. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że wasze ciało staje się ciężkie, coraz cięższe. Najpierw powieki, potem głowa, ramiona i nogi. Stają się coraz cięższe, ciężkie, jak z ołowiu. Jesteście tu i teraz, leżycie na materacach a wszystkie troski i problemy są daleko od was. Stopniowo coraz dalej.

            Ela mówiła ściszonym, spokojnym, niemal hipnotyzującym głosem. Siedziała na krześle a przed nią na podłodze leżało kilkanaście kobiet. Patrzyła na nie i widziała każdą z osobna bardzo wyraźnie, mimo półmroku. Renię, matkę, która pochowała córkę zmarłą nagle po pęknięciu tętniaka i z dnia na dzień została z niepełnosprawnym wnukiem pod opieką; Elę, wypaloną do cna kierowniczkę supermarketu; Agnieszkę wyniszczoną toksycznym związkiem; Sylwię cierpiącą na dziwne zwyrodnienie gałki ocznej, trzydziestoośmiolatkę, której groziła jaskra i ślepota.

– I lecicie razem z materacem, unosicie się lekko w powietrzu.

            Wszystkie te kobiety, które w innych okolicznościach uznałyby relaksacyjne brednie po prostu za brednie, zgodnie z resztą z prawdą, teraz potrzebowały, żeby im ktoś przypomniał, że nie są na zawsze wrośnięte między swoje codzienne problemy. Że można fruwać z materacem wysoko, ponad wyimaginowanym lasem zostawiając za sobą wszystko, co zatruwa, wykańcza psychicznie i nie pozwala żyć.

            Ktoś przewrócił się na bok naciągając na ramię koc. Komu innemu wałek rehabilitacyjny służył tymczasowo za poduszkę. Ela chwilę siedziała cicho, po czym wstała, ostrożnie przeszła pod okno i nastawiła jeden z mazurków Chopina. W pogotowiu miała jeszcze „Odgłosy wiosny” Straussa, oraz muzykę relaksacyjną „Szelesty lasu”. Czymś musiała zapełnić godzinę nieprzetańczonych zajęć.

            Usiadła w fotelu, niedaleko odtwarzacza. Położyć się nie mogła, ale wykorzystać ten czas na odpoczynek po całym dniu biegania, mogła z czystym sumieniem. I robiła to. Dęby szumiały na płycie a salę gimnastyczną wypełniał szelest stopniowo coraz głębszych oddechów. Za oknem wśród ciemnej, popstrzonej kleksami śniegu zieleni, widać było solidną bryłę kamiennego mostu. Kaloryfer grzał coraz przyjemniej.

– Powoli wracamy do swoich ciał. – Ela cichutko przeniosła się między mocno skoncentrowane na relaksie kuracjuszki – nasze ręce i nogi odzyskują władzę, poruszamy palcami u nóg, wracamy na ziemię. Można usiąść, tylko nie gwałtownie.

– A teraz – ciągnęła gdy kobiety przecknęły się po dobroczynnym letargu i większość siedziała kręcąc głowami i rozmasowując karki – proszę każdą z was, żeby powiedziała kilka zdań o tym, co czuła podczas relaksacji. Ale nie wszystkie na raz. Głos ma ta, która ma w ręku piłeczkę.

– Proszę Ania- i rzuciła gumową piłeczkę z diodą w środku, w kierunku wysokiej, rubasznej krzykliwej  zwykle, matki czwórki dorosłych dzieci, która teraz w żółtym dresie i jasnoczerwonych skarpetkach sama wyglądała jak wielkie, rozespane dziecko.

– No ja się fajnie zrelaksowałam, ale jeszcze cały czas w środku jest niepokój o to, co tam w domu, jak oni sobie beze mnie radzą.

– Acha, dziękuję, Renia proszę, słuchamy.- piłeczka powędrowała do babci porażennego wnuka- sieroty.

– Ja odpoczęłam, ale zrelaksować się jakoś nie mogłam. Nerwy mam jak postronki.

– Czyli nie polatałaś sobie.

– No nie.

– To nie szkodzi. Jeszcze parę relaksacji i stopniowo będziesz się czuła coraz lepiej – uśmiecha się Ela – kto tam następny? Maria.

            Maria, od stóp do głów ubrana w czarne,bawełniane koronki, niebezpiecznie ponura, jak zwykle z miną pt: „Mam gdzieś was i cały wasz pieprzony świat”, chwilę miętosiła migoczącą radośnie piłeczkę w dłoniach. Spojrzała Eli w oczy i coś się zmieniło, nagle Ela była jej.

– Ja po pierwsze, jak zwykle latając zgubiłam materac…

Maria,

część II czytaj ngopole.pl/kacik-literacki/

Komentarze są zamknięte