Hipokryzja zwolenników i przeciwników referendum w Warszawie

Niezależna Gazeta Obywatelska3

Bendykowski Jacek (7)-Falen-photoOd kilku tygodni jednym z dominujących tematów debaty publicznej w Polsce stało się warszawskie referendum w sprawie odwołania Pani Prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. W mniejszym stopniu bynajmniej główny przedmiot tego referendum stał się tym tematem, ile raczej kto i dlaczego jest „większym hipokrytą” w kampanii referendalnej i dyskusjach wokół niej. Co wolno, co wypada mówić na temat referendum? Czy wypada zniechęcać do udziału w nim? Komu wypada? Czy takie referendum jest bezsensowną instytucją w demokracji, czy też wręcz przeciwnie – niezbędnym jej instrumentem?

W sporze tym – powiedzmy sobie szczerze – hipokryzji nie uniknęli przedstawiciele obu zwalczających się obozów. Co budzić może jednak jeszcze większą frustrację – całkowicie pogubiły się media. Pomijając sytuacje wyjątkowe i uzasadnione (np. prezydent zarządzający miastem z więzienia – choćby swego czasu w Gorzowie Wielkopolskim, czy sytuacje, gdy prezydent traci większość w radzie miasta – vide Słupsk) każde referendum (w dużym mieście), którego celem jest odwołanie prezydenta miasta – ma charakter oczywiście polityczny. Opozycja wobec prezydenta, próbuje wykorzystać chwilową słabość obozu rządzącego w mieście (gminie) żeby utrudnić życie konkurentom politycznym.

Powstają dwa obozy polityczne – jeden, który chce prezydenta odwołać – i coś na tym ugrać – a zatem namawia do udziału w referendum i głosowania za odwołaniem i drugi obóz, który prezydenta broni różnymi argumentami, ale w sensie praktycznym zniechęca do udziału w referendum, gdyż jest metoda obrony oczywiście najprostsza, szczególnie w Polsce. Dowodziłoby bowiem skrajnego zidiocenia obozu broniącego, odwoływanego prezydenta – namawianie do udziału w referendum i głosowania przeciwko odwołaniu, co sugeruje znaczna część mediów i nieco infantylnych publicystów. Dlaczego? Ano dlatego, że frekwencja udziału w politycznych głosowaniach w Polsce jest zwyczajowo niska (od pierwszych wyborów czyli od 4 czerwca 1989 r. – prawie połowa Polaków dowodzi, że los własnego kraju ma w głębokim poważaniu) i przekonanie ludzi do pójścia do głosowania jest znacznie trudniejsze od przekonywania ich aby nie poszli. Polityka jest zaś (i powinna być) racjonalna. Dlatego absolutnie naturalnym i prawidłowym zachowaniem obrońców każdego prezydenta/wójta/burmistrza jest apelowanie o brak udziału w referendum. Podobnie równie naturalne – w obecnym systemie prawnym – jest zachowanie przeciwników prezydenta, nawołujących do uczestnictwa i głosowania „za” odwołaniem. Z tego powodu też np. w 2010 r. do bojkotu referendum w Łodzi nawoływał swoich zwolenników Jarosław Kaczyński, a dziś – w przypadku Warszawy – czyni to Donald Tusk. Stąd też podnoszenie argumentu „hipokryzji” takich zachowań – iż ta sama partia raz nawołuje do uczestnictwa, a w przypadku innego miasta do braku uczestnictwa – dowodzi daleko posuniętego infantylizmu intelektualnego (powszechnego w mediach niestety) lub całkowitego zakłamania – w przypadku konkurentów politycznych. Są to bowiem zupełnie racjonalne działania. Wydawałoby się zaś, że głupota ma swoje granice….

W jak Wielka WarszawaGdzie dostrzegam natomiast hipokryzję niektórych polityków PO w tej sprawie? Ano w podnoszeniu argumentu, iż takie referendum w trakcie kadencji stanowi zamach na demokrację. Nie przypominam sobie tego argumentu w ustach tych samych polityków, gdy trzy lata temu w trybie referendum odwoływano Prezydenta Kropiwnickiego …

Mimo to osobiście uważam, że takie referenda są wypaczeniem demokracji. Rację mają bowiem ci, którzy mówią, iż wybory są formą kontraktu społecznego. Politycy są wybrani na okres kadencji. Mają prawo i obowiązek zaplanować tę kadencję z założeniem takim, że będą sprawować swój mandat do końca kadencji – niezależnie od nastrojów społecznych.
Gdyby w Wielkiej Brytanii zorganizowano referendum nad odwołaniem Margaret Thatcher w 1981 r. to „popłynęłaby aż miło” – dwa lata później była uwielbiana przez Brytyjczyków i zapewniła Torysom kolejne zwycięstwo! Na tym polega istota demokracji przedstawicielskiej, że ten kontrakt społeczny obowiązuje obie strony – polityków i wyborców. Gdy zatem w PO część polityków głosi, że podobne referenda to psucie demokracji, to niektórzy mają moralne prawo tak krzyczeć, a inni nie. Gdyż albo referenda ustrojowo psują reguły demokracji przedstawicielskiej (a wówczas psują bez względu na to, czy odwoływany prezydent jest z PO, PiS, SLD, czy jest niezależny), albo nie psują. Zmiana poglądów – w tej sprawie, czyli w odniesieniu do ustrojowej roli takiego referendum – w zależności od przynależności politycznej osoby dowodzi totalnej hipokryzji i moralności Kalego.

Wielu polityków PO ma zbliżone poglądy do moich w tej sprawie. Ja zawsze byłem przeciwnikiem takich referendów i nim pozostanę. Dokładnie ta sama hipokryzja jednak cechuje polityków PiS, którzy w referendum łódzkim choćby (gdy odwoływano Jerzego Kropiwnickiego) posługiwali się dokładnie takimi samymi argumentami, jak dziś niektórzy politycy PO. W ustach tych polityków PiS zarzut hipokryzji wobec PO dowodzi zatem totalnego zakłamania. Uważam, że po referendum warszawskim, jeżeli zostanie wygrane przez Hannę Gronkiewicz-Waltz – czego z całego serca jej życzę – posłowie wszystkich klubów powinni poważnie zastanowić się nad zmianą przepisów o referendum gminnym, tak by podobne referenda nie destabilizowały sytuacji politycznej w miastach i gminach. Aktualna zmiana w sondażach – zrównanie się PiS i PO i perspektywa dłuższego podobnego trendu powinna ułatwić zawarcie takiego ustrojowego kompromisu na przyszłość. Referenda takie, jak warszawskie (czy łódzkie) stanowią jedną z kilku patologii systemu politycznego w Polsce i jeżeli koniecznie już muszą pozostać – warunki organizacji takiego referendum powinny zostać wyraźnie zaostrzone. Dyskusja ta skłania również do refleksji nad rozwojem głębokiej hipokryzji w polskiej polityce, która odciska swoje brzydkie piętno po obu stronach barykady najważniejszych dziś w Polsce sporów politycznych .

Autor: Jacek Bendykowski

prawnik, konserwatysta, działacz PO w Gdańsku. Był pierwszym prezesem Młodych Konserwatystów. W latach 1995-1998 był Wiceprezesem European Young Conservatives. Negocjował warunki przystąpienia PO do EPP. Przez wiele lat szkolił młodych polityków z krajów budujących demokrację.

Artykuł ukazał się w październikowym wydaniu NGO

  1. Anonim
    | ID: 5eab0cde | #1

    Szkoda, ze J. Bendykowski podobnych rozważań nie prowadził w czasie referendum w Łodzi. Nie wiadomo, dlaczego redakcja zauważyła, ze jest prawnikiem. Niewielki ma to bowiem związek z prowadzonymi przez niego „rozważaniami” przypominającymi raczej wróżby meteorologiczne rodem z Podhala (na Świętego Hieronima albo jest deszcz, albo ni ma). Więcek tu politykierstwa niż wiedzy prawniczej, z którą u autora najwyraźniej krucho. Instytucja referendum jest zapisana w ustawie i można z niej korzystać. Hipokryzja nie jest kategorią prawniczą. Jej zaś poświęcił 3/4 tekstu. Życzenia sukcesu referendalnego HGW całkowicie zatracają sens tych miałkich „rozważań”, świadcząc wyłącznie o głębokiej lojalności partyjnej autora upatrującego w próbie odwołania HGW ze stanowiska jedynie motywów politycznych, a nie głębokiego niezadowolenia mieszkańców stolicy z jej nieudolnych rządów.

  2. kama
    | ID: 84c0c8dc | #2

    Czytając tekst pana Bendykowskiego w papierowej wersji NGO przecierałem oczy ze zdumienia. Oto z notki biograficznej dowiadujemy się m.in., że „szkolił młodych polityków z krajów budujących demokrację”. Jednak wczytując się uważnie w artykuł, można odnieść wrażenie, że demokracji i zasad jej działania powinien nauczyć się sam autor. Już u zarania swego tekstu uderza on stwierdzeniem: „HIPOKRYZJA zwolenników i przeciwników referendum w Warszawie”. Nasuwa się zatem pytanie: Czy autor nazywa hipokrytami ponad 400 tysięcy mieszkańców Warszawy, którzy poparli ideę organizacji referendum? Jacek Bendykowski na to pytanie nie odpowiada. Wyraża on natomiast przekonanie, że „absolutnie naturalnym i prawidłowym zachowaniem obrońców każdego prezydenta/wójta/burmistrza jest apelowanie o brak udziału w referendum”. W tym miejscu przerywam ciekawą lekturę, zwracając oczy na notkę biograficzną autora. „(…)działacz PO w Gdańsku(…)”. PO. Platforma OBYWATELSKA. Pan Bendykowski w swym twórczym zapale, zapomniał całkowicie o znaczeniu drugiego członu nazwy Partii Matki. Podaje-jego zdaniem-celny przykład, na poparcie swojej tezy. Oto zły Kaczyński apelował o bojkot referendum w Łodzi… Wszystko by się zgadzało, gdyby nie małe szczegóły. Jarosław Kaczyński nie apelował o to będąc PREMIEREM. Nie miał wsparcia PREZYDENTA, który również namawiałby otwarcie do bojkotu instytucji referendum. Kolejnym zaskoczeniem i odkryciem tego tekstu jest zamieszczony pomiędzy szpaltami „kontrowersyjny plakat przygotowany przez PIS”. Gdzie autor widzi owe kontrowersje? Nie wiadomo. Chyba, że kontrowersyjność tego plakatu wyraża się tym, że nie można używać litery W. W związku z tym i ja przestaję. Szkoda tylko, że żadne środo#iska Po#stańcze nie protesto#ały, gdy używano symbolu #alczącej #arsza#y do promocji parad lesbijek i gejó#. Mógłbym pisać jeszcze #iele, ale poprzestanę na komentarzu do konkluzji, jakiej dopuścił się autor. „Referenda takie jak #arsza#skie stano#ią jedną z kilku patologii systemu politycznego # Polsce”. Patologią Panie Bendyko#ski można naz#ać działania #arsza#skiego ratusza # #ielu spra#ach dotyczących prostych mieszkańców stolicy. Pan jako przedsta#iciel partii OBY#ATELSKIEJ po#inien z całą mocą zachęcać #arszawiaków do udziału # referendum i opo#iedzenia się przy urnie referendalnej po jednej ze stron.

  3. 16 listopada 2013, 18:11 | #1
Komentarze są zamknięte