Ostatni album zespołu Perfect to powrót do rockowego grania [recenzja]

Niezależna Gazeta Obywatelska

Perfect W roku 2014 na polskim rynku ukazało się wiele bardzo dobrych albumów muzycznych. Który z nich zostanie uznany albumem minionego roku przekonamy się pewnie niebawem. Według mnie, na pewno warto, przy okazji podsumowań, zwrócić uwagę na ostatni album zespołu Perfect, zatytułowany „Da da dam”. Dziś przedstawię recenzję tej właśnie płyty.

Album „Da da dam” zasługuje na uwagę przede wszystkim dlatego, że jest to powrót zespołu do mocnego, rockowego grania. Po płycie XXX, wydanej 4 lata temu, która była jednak ukłonem w stronę komercyjnego pop-rocka, kolejna płyta panów z Perfectu stanowi świetny powrót do mocniejszych brzmień gitarowych. Ale po kolei.

Na początek omówię cięższe, bardziej dynamiczne utwory z tego wydawnictwa:

Znowu plaża – ciekawy początek. Ostre, przesterowane brzmienie gitar. Kawałek co prawda w stylu radiowego przeboju na lato (opowiada o letniej tematyce i w sam raz nadaje się do puszczania przez stacje radiowe w okresie wakacyjnym), niemniej zagrany na rockową nutę. Mocny, rockowy refren, z mocnym wokalem Markowskiego.

Express – tutaj Panowie poszli w kierunku rocka psychodelicznego. Wprowadzająca w trans gitara, kołyszący rytm, bas i bębny… przyjemny, odprężający klimat. Ciekawostką jest fakt, że w nagraniu wziął udział gościnnie drugi wokalista, który śpiewa na zmianę z Markowskim. Zwrotki są spokojne, mogą wprowadzać w trans, za to w refrenach robi się naprawdę mocno i energetycznie. Świetnie zaśpiewana fraza Markowskiego „Prócz Ciebie chyba nikt” wykonana z chrypą charakterystyczną dla utworów Perfectu sprzed… 20 lat (na moment przypomniał mi się album „Jestem” z 1994). Ciekawe solo gitarowe zagrane przez Kozakiewicza no i hard-rockowy motyw na sam koniec. Cudo.

Nigdy dość – chyba najlepszy utwór na płycie. Mocny, rockowy riff na początek. Zwrotki spokojne, za to wyrazisty, pełen riffów, wręcz heavy-metalowy refren. Chór męski w refrenach sprawia, że robi się odpowiedni klimat. Jeden z recenzentów porównał nawet kawałek do dokonań Black Sabbath i Alice in Chains. I nie sposób się z tym nie zgodzić. Gitara gra wręcz jak w grunge’u. Na uwagę zasługuje zwłaszcza motyw instrumentalny w drugiej połowie utworu (a dokładnie- solo gitarowe i aranżacja perkusyjna). Motyw zagrany został w stylu rocka progresywnego i przypominać może wczesne nagrania… Queen lub Led Zeppelin. Po nim następuje blisko minutowa solówka gitarowa i na koniec znów powtórzenie refrenu. Panowie Krzaklewski i Kozakiewicz w tym kawałku pokazali, że wciąż mają jako muzycy wielki potencjał.

Przebudzanka – szybki, energetyczny numer. Rockandrollowe gitary, szybkie tempo, mocny wokal Grzegorza Markowskiego. Kawałek z powodzeniem mógłby prezentować się na Rawie Blues lub na Przystanku Woodstock. Również jedna z lepszych pozycji na płycie.

Żyję i się drę – dobry kawałek, choć tutaj już zgłosiłbym pewne zastrzeżenia. W refrenach niepotrzebny chór męski. W „Nigdy dość” tworzy akurat bardzo dobry klimat i dodaje „smaku”, tutaj jednak dodaje tylko niepotrzebnego uroku komercji. Utwór zdecydowanie lepiej brzmiałby, gdyby ów chórek nie został tu dograny. Zamiast tego bardziej uwypuklona powinna zostać gitara. Mocniej akcentująca riff. I drugie zastrzeżenie – ogólna stylistyka utworu nagrana została w bardziej komercyjnej odsłonie. Przebój przypomina już zdecydowanie rocka XXI wieku. Niestety, tego bardziej skomercjalizowanego. Niemniej utwór i tak broni się dobrym gitarowym riffem w refrenach i przede wszystkim – ciekawą solówką gitarową oraz eksperymentami brzmieniowymi panów Kozakiewicza i Krzaklewskiego. Budzące mrok przejście z wykorzystaniem klawiszy również dodaje klimatu. Podsumowując, mimo paru zastrzeżeń, szkoda jednak, gdyby kawałek nie znalazł się na płycie.

Speedy tune – to utwór instrumentalny. Szybkie tempo i popisy gitarowe panów Krzaklewskiego i Kozakiewicza. Przypominać może dokonania grupy Motorhead. Również wart polecenia.

Droga bez łez – ten numer określiłbym jako ciekawostkę i pewien eksperyment muzyczny zespołu. Kawałek jest inny, niż większość utworów na albumie. Ciekawy początek: sam bęben i pulsujący, nowofalowy bas. Potem dochodzi wokal, po pewnym czasie gitara. Brzmienie gitarowe przypominać może dawny przebój Perfectu „Obracam w palcach złoty pieniądz”. I choć nie jest to numer typowo rockowy (stylistyką przypomina już bardziej rocka przyjaznego stacjom radiowym), ma w sobie jednak pewną dynamikę. Z pewnością godna uwagi kompozycja.

No to teraz pora na ballady.
Przede wszystkim – na co muszę zwrócić uwagę, o ile do tej pory nie porywały mnie ostatnie ballady Perfectu (i słuchając 3 poprzednich albumów zespołu, przeważnie je omijałem) – tym razem uważam, że każda z ballad zamieszczonych na „Da da dam” jest warta uwagi. I ignorancją byłoby którąkolwiek ominąć.

Takie to przebudzenie – ładna melodia, spokojny wokal Grzegorza Markowskiego. Piosenka stylem przypomina ballady Perfectu z lat 80-tych. Pod koniec utworu słychać odniesienia do orientalizmu. Ciekawe wokalizy Markowskiego. Ładny i klimatyczny, choć smutny kawałek. Dobry do posłuchania wieczorami.

Dla kogo – kolejna ballada, nagrana z towarzyszeniem gitary akustycznej. Pod koniec motyw z odniesieniami do post-rocka. Przyjemny, wyciszający klimat.

Odnawiam duszę – spokojna ballada, z pozytywnym przesłaniem. Początek z towarzyszeniem jedynie gitary akustycznej, potem dochodzą klawisze i na sam koniec perkusja. W przeciwieństwie do poprzednich, ma optymistyczny wydźwięk.

Wszystko ma swój czas – bardzo ładny, życiowy, choć smutny tekst. Utwór był dość często puszczany przez stacje radiowe, wobec tego nie będę się rozwodził nad jego szczegółowym opisywaniem. Stylistyka typowa dla klasycznych ballad Perfectu z ostatnich lat. Kompozycja na pewno dołączy na stałe do kanonu ballad rockowych zespołu, obok „Kołysanki dla nieznajomej” i „Niepokonanych”. W minionym roku stała się chyba największym hitem z albumu.

Strażak – utwór, który można odebrać jako humorystyczny, nagrany niejako dla żartu. Zagrany z towarzyszeniem orkiestry dętej i o przewrotnym, żartobliwym tekście. Pomysł podobno inspirowany był przedsięwzięciem Beatlesów z roku 1967. Muzyczna ciekawostka, idealna na zakończenie albumu.

Podsumowanie:
„Da da dam” to chyba pierwsza od blisko 20 lat płyta Perfectu, której mogę słuchać w całości. Nie omijając żadnego z utworów. Szkoda, że kawałków na niej jest tylko 12. Jak dla mnie, na albumie brakuje jeszcze co najmniej 1-2 mocnych „rockersów”, ale i tak nie ma co narzekać. Płyta jest na pewno wyjątkowa. Stanowi powrót do cięższego brzmienia i to chyba w najlepszym z możliwych stylów. Szkoda, że zespół Perfect nie nagrywał takich albumów w ciągu ostatnich 15 lat. Niemniej Panowie udowadniają, że mimo upływu lat nie wypalają się i muzycznie wciąż mają ogromny potencjał. Ja mam nadzieję, że nie jest to ostatni album zespołu i jeszcze nie jeden będę miał okazję usłyszeć. Tymczasem każdemu, kto nie słyszał jeszcze „Da da dam”, gorąco tę płytę polecam.

Tomasz ZEMBRZUSKI, NGO Mysłowice

Komentarze są zamknięte