W piątą, na Śląsku szczególnie trudną rocznicę

Niezależna Gazeta Obywatelska2

V rocznica SmoleńskaKtokolwiek zapamiętał sobotni dzień 10 kwietnia 2010 roku – zapamiętał go po swojemu. W jednoparafialnym miasteczku o przewadze zakorzenionej w tamtej okolicy „od zawsze” ludności śląskiej, a przecież ze znaczącym udziałem środowisk przybyłych po wojnie, kilkanaście bodaj dni wcześniej odbył się przejmujący koncert. Tłumnie w głównej świątyni zgromadzeni, przejęci zostali wymową monumentalnego utworu „Requiem dla mojego przyjaciela” pióra Zbigniewa Preisnera. W pamięć słuchaczy wryło się szczególnie wstrząsające powracanie zwrotu lacrimosa – dosłownie „opłakana, załzawiona”, ze strofy sekwencji klasycznej liturgii pogrzebowej Dies irae:

 

Lacrimosa dies illa

Qua resurget ex favilla

Judicandus homo reus.

Huic ergo parce, Deus:

Pie Jesu Domine,

Dona eis requiem.

 

czyli

 

Opłakany dzień nastanie,

Gdy z popiołów zmartwychwstanie

Grzesznik na Twój sąd straszliwy:

Bądź mu, Boże, miłościwy :

Dobry Jezu a nasz Panie:

daj im wieczne spoczywanie.

Nie o powstaniu człowieka, choćby na sąd, ale o upadku prawie stu ludzi w rządowym samolocie zdążającym ku Katyniowi – taka tragiczna wiadomość rozbiegała się, jak wszędzie w Polsce, w owo sobotnie przedpołudnie 10. kwietnia szybko, od ust do ust. I stała się wszędzie dies lacrimosa – „dzień załzawiony”. Każdy, kto przeżywał – przeżywał po swojemu. A przecież wszyscy przeżywający także – jakoś razem.

 

Udało się zredagować nekrolog z zaproszeniem na Mszę świętą za Poległych. Wyznaczono jej termin. Na plebanię, do sklepów, do przyjaciół wciąż przychodzili ludzie i… wiele nie mówili: „Słyszeliście? Wiecie? Wiemy!”. Dyskretnie płakali. Nekrolog zwieszono w kilku punktach miasta.

 

Sobotnim wieczorem, kiedy

parafia zwykle zanurza się już w świętowanie dnia Pańskiego, do głównej świątyni wkroczyło grono miejscowej śląskiej młodzieży – chłopców i dziewcząt – z zapalonymi lampionami. Otaczali swojego przyjaciela i przewodnika, spośród nich pochodzącego młodego nauczyciela, cieszącego się ogromnym autorytetem. On, wzrostem i duchem górujący, niósł, właśnie oprawiony w ramę przedwojennego familijnego landszaftu, żałobny portret polskiego Prezydenta. Do pobudowanego przed laty rękami ich przodków kościoła – w tej sprawie, z takimi darami – wybrali się sami. Szli ze światłem jak z nadzieją, załzawionymi oczami szukając oczu ówczesnego Proboszcza. Lacrimosa. Wiara katolicka a sprawa polska na Śląsku. Upadek czy powstanie?

 

Tego wieczora, późną porą, nad wejściem do plebanii załopotała biało-czerwona chorągiew.

 

Czy jeszcze kiedyś?

dr ks. Sebastian Krzyżanowski

 

 

Komentarze są zamknięte