3obieg.pl: sekurytyzacja po polsku, czyli jak wyprodukować dłużnika

Autor Obywatelski

W dzisiejszym zlotowka-90x90wydaniu Serwisu Informacyjnego 3obieg.pl, głównym artykułem jest wywiad z mec. Konradem Olczakiem, radcą prawnym współpracującym z Kancelarią Direct Anuluj-Dług.pl, nie bez powodu. Kancelaria Anuluj Dług działa bowiem zaledwie od roku, a zdążyła już zrobić spore zamieszanie na rynku wierzytelności i wskazać kto tak naprawdę jest oszustem i manipulantem, a kto ofiarą. Teraz już otwarcie i bez owijania w bawełnę mówi się bowiem o wyłudzeniach „na windykatora” lub „na fundusz sekurytyzacyjny”. Nikt już także nie ma wątpliwości, że jednym z ważniejszych, jeśli nie najważniejszych narzędzi firm windykacyjnych jest… e-Sąd.
Mec. Olczak wyjaśnia jak powstaje przekręt na długach. Mechanizm, choć może początkowo wydawać się skomplikowany, w rzeczywistości jest niezwykle prosty. Trzeba tylko znaleźć firmę, która chce sprzedać bazę danych – zupełnie legalnie – klientów, wobec których ma jakieś roszczenia i wykonać jedną małą voltę prawną – także zupełnie legalną – zwaną sekurytyzacją. I nie ma znaczenia czy są to roszczenia zasadne czy nie. Jeśli nie są zasadne to nie szkodzi, a nawet tym lepiej, resztę się „dorobi”. Ważne jest tylko by była to baza z nazwiskami i adresami. Nawet kwoty nie są ważne. Wszak windykator i tak je sobie zawyży.
Bazę trzeba kupić. Drogo – zapytasz? Nie, za kilka, czasem kilkanaście procent jej wartości, tzn. łącznej wartości wszystkich roszczeń w niej wymienionych. Są też bazy droższe, za które trzeba zapłacić 20, 30 proc. i więcej, ale te są świeższe, młodsze i dlatego droższe bowiem dotyczą zobowiązań, które klient może sobie przypomnieć. Trudniej takiemu wmówić mu cokolwiek, nieprawdaż?
Teraz do akcji wkracza Fundusz Sekurytyzacyjny Zamknięty Jakiś Tam, czyli fundusz powołany przez firmę windykacyjną do zakupu (choć słowo zakup w przypadku sekurytyzacji to skrót myślowy) wierzytelności. Dlatego jeśli windykator twierdzi, że działa w imieniu i na zlecenia Funduszu Sekurytyzacyjnego to już wiemy, że łże, ponieważ właścicielem funduszu jest firma windykacyjna, a fundusz jest wtórnym wierzycielem i… nie posiada żadnych dowodów na istnienie roszczenia.
Taka transakcja ma kilka cech, które sprawiają, że zarówno kupujący, jak i sprzedający zyskują na niej podwójnie. Traci wyłącznie sprzedany klient banku. Jak zawsze. Przede wszystkim nie jest to prosta transakcja kupna-sprzedaży. Bank (choć stroną może być także inny usługodawca, n. firma telekomunikacyjna) emituje papiery wartościowe zabezpieczone wierzytelnościami i sprzedaje je funduszowi sekurytyzacyjnemu. Tak transferuje się ryzyko, czyli coś czego dotknąć się nie da, ale jest przedmiotem wyceny. Fundusz daje bankowi kasę, czyli oficjalnie – „lokuje wolne środki”, bank natomiast nie odprowadza podatku bo nie sprzedał wartości materialnej tylko jakieś „ryzyko”, o którym można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest czymś namacalnym. Taki wybieg prawny, bo przecież fundusz nie ma żadnych wolnych środków tylko kapitał, który został wniesiony do funduszu przez założyciela – firmę windykacyjną – wyłącznie po to, by ten kupił „ryzyko” od banku. I jak tu nie mówić o kombinowaniu?
Najlepsze dopiero przed nami – podatki.
Bank sprzedając funduszowi papiery wartościowe zabezpieczone wierzytelnościami ryzykownymi, czyli przeterminowanymi (nie mylić z przedawnionymi), sprzedaje tak naprawdę to ryzyko jaki ponosi w związku z zawartą niegdyś transakcją sprzedaży pieniądza (udzielaniem kredytów klientom). W uproszczeniu, bank wrzuca sobie w koszty uzyskania przychodu straty wynikłe ze sprzedaży wierzytelności… ponieważ sprzedał wierzytelności (a właściwie papiery wartościowe zabezpieczone wierzytelnościami) poniżej wartości rezerw jakie wcześniej utworzył na ich spłatę. Krótko mówiąc, bank twierdzi, że stracił na tym interesie bo sprzedał taniej niż kupił, więc nie ma od czego podatku płacić.
Teraz fundusz sekurytyzacyjny wkracza do akcji, wszak kupił papiery zabezpieczone wierzytelnościami. Chce zatem skorzystać z prawa do spieniężenia swoich aktywów – papierów wartościowych. I spienięża je ochoczo, ale nie w banku lecz… z portfeli finansowych niewolników kupionych od banku – klientów banku, których odtąd będzie określał mianem dłużników.
W portfelach sekurytyzacyjnych znajdują się jednak nie tylko stare, przeterminowane i beznadziejne kredyty, lecz także te spłacone lub pracujące prawidłowo. Niestety, nie ma to znaczenia, ponieważ raz sprzedany niewolnik finansowy zaczyna krążyć po rynku wierzytelności jak bumerang i trafia to do jednego to do drugiego windykatora, przy czym żaden nie zwraca uwagi na tłumaczenia i przedstawiane dowody zapłaty. Jak w mafii – pożyczę ci, a ty potem będziesz płacił do śmierci lub aż nam się znudzi.
To co windykatorzy wyprawiają z kupionymi przez fundusze wierzytelnościami nie mieści się w głowie. Manipulacje, oszustwa, wyłudzenia i instrumentalne traktowanie sądów. O tym właśnie i jeszcze wielu innych niewiarygodnych kwestiach opowiada mec. Olczak w wywiadzie pt: „Raz, dwa, trzy… płać!”.

Miłego dnia
Redakcja

Komentarze są zamknięte