Placet na „Spółdzielnię Dziennikarską”

Autor Obywatelski

Spółdzielczość ma wiele branż i podgrup – ale każda taka korporacyjna wspólnota interesów gospodarczych zawsze ma wpisany w statut jakąś wartość dodaną dla swoich członków, którą jest dobro społeczno-kulturalno-oświatowe.

 

Po prostu rozumie się samo przez się na przykład jaką rolę pełnią choćby spółdzielcze kluby na osiedlach mieszkaniowych.
A w naszej debacie publicznej coraz bardziej widać, że mamy dwie spółdzielnie dziennikarskie: w pewien sposób koncesjonowaną (pytanie w JAKI i przez KOGO?) oficjalną, propaństwową, i tę POpapraną (Wiertnicza, Czerska), którą nie zamierzam się zajmować, bo zwyczajnie na głupoty szkoda mi czasu. Niech się międlą cwaniacy z przekaziorów z odbiorcami-bezmózgami, którzy taki sformatowany z antypolskiej propagandowej papki komunikat łykają jak czekoladowe bobki.
Mnie chodzi o cały segment dziennikarstwa życzliwego PiSowi, ale z racji misji tego zawodu, patrzącego partii rządzącej na ręce. Dobrym przykładem takiej postawy jest Witold Gadowski.1 A poza nim (choć bywa zapraszany do publicznej debaty rzadko) jakiejś znaczącej grupy dziennikarzy o podobnej postawie w obecnej „telewizji misyjnej” nie uświadczysz. W innych abonamentowych mediach jest podobnie.
Myśląc o tych wielkich nieobecnych, chodzi mi głównie o redaktorów „Warszawskiej Gazety”, świetne pióra i bardzo poczytnych komentatorów życia politycznego w Polsce, takich jak Andrzej Leja (mój ulubiony), Stanisław Srokowski (pisarz niezrównany), Marcin Hałaś (swada i dowcip), Mirosław Kokoszkiewicz (w osądach bezpardonowy do bólu), Piotr Lewandowski (mistrz wywodu logicznego), Aldona Zaorska (zawsze ogarniająca więcej i widząca dalej), czy sam naczelny, Piotr Bachurski (z cicha pęk, ale wielki talent wydawniczy, o którego na pewno się upomni historia). Jest na nich, jak od dwóch lat widzę, chyba jakiś oficjalny zapis, czy jak? Żeby było cicho o „Warszawskiej” jak w grobowcach rodzin co poniektórych ofiar smoleńskich – członków PO i SLD.
Co i rusz oglądam w studio TVP Info, nawet u niby odważnego, uważanego za jedynego sprawiedliwego na tym naszym ideologicznym padole, Rachonia, jakichś chłoptasiów z nazwiskami oraz ich niszowymi portalami, o których pierwszy raz w życiu słyszę (a gdy to sprawdzam w sieci, to się potwierdza nędza intelektualna takich interlokutorów, bo źródła ukazują najzwyczajniej powijackie medialne bzdety), ale przedstawicieli tego coraz bardziej opiniotwórczego tygodnika nie uświadczysz w tzw. okienku głównej oglądalności (co ja mówię?! w żadnej ramówce TVP!) za chińskiego boga! Zero,nul – 100 tys. nakładu w kraju i w Ameryce – nie istnieje, nie liczy się! Cały segment czytelniczy (ok. 400 tys. ludzi) jest zupełnie pomijany w debacie publicznej. Nie ma możliwości przedstawienia własnego (zazwyczaj zbieżnego z kierunkiem oczekiwań pisowskiego elektoratu) punktu widzenia na przeprowadzane zmiany w Polsce…
A dlaczego? Czy tylko z tej przyczyny, że od czasu do czasu ta grupa dziennikarzy stanowczo ale kulturalnie upomni się o kogoś niewygodnego dla władzy, np. o Słomkę lub Miernika? Czy Kresowian? Albo wytknie jej coś, jakiś nepotyzm czy zalążek koterii, co należy do obowiązków dziennikarstwa niezależnego, które winno się kierować jedynie prawdą, a nie wyrozumiałością dla partyjniactwa, struktur lub znajomości…? Nowego układu…
Może tak, może nie… Nie sądzę jednak, żeby w obecnych czasach jakieś centralne decyzje zaważyły na owej szczelnej blokadzie głosów płynących ze środowiska „Warszawskiej” i jej wiernych prenumeratorów. Raczej zawalczyły tutaj o segment wpływów, opiniotwórczy i reklamodawczy, dwie dziennikarskie quasi-podspółdzielnie…, które żrąc się między sobą… podzieliły już wstępnie tort (ta druga, nadrabiająca maruderstwo w patriotyzmie posmoleńskim, ma nawet od niedawna własną telewizję, nomen omen o nazwie na barwach flagowych mających nie budzić wątpliwości kto zacz, wPolscePl)2.
Widzimy stale walkę pomiędzy akolitami gie-mediów a zwolennikami „dobrej zmiany”, co jest być może interesujące i ważne dla popychania spraw naprawy kraju do przodu, ale dla prawdziwej wolności słowa probierzem powinien być dzień, kiedy „nieustraszony Rachoń” zaprosi do swojego studia któregoś z redaktorów tygodnika, którego uporczywe przemilczanie takim jak ja daje do myślenia. Ot każdy zdroworozsądkowy kierownik państwowych mediów (czy wpływowy polityk) starałby się pozyskać i oswoić ów przychylny prawej stronie elektorat, a nie udawać, że go nie ma.
Panie Prezesie Krzysztofie Skowroński, może Pan, jako oficjalny przedstawiciel Większej Spółdzielni, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, zabrałby wreszcie publicznie głos w tym temacie… Tylko nie w stylu: „Wicie, rozumicie… Takie tryndy mamy, musimy być trendy…” etc. Liczę na Pana. Chodzi o tę spółdzielczą wartość dodaną: równouprawnienie do dostępu głoszenia poglądów w publicznych środkach masowego przekazu.
Proszę się odnieść do tytułu: czy w dzisiejszej Polsce jest coś takiego jak placet na „Spółdzielnię Dziennikarską” poprzez rugowanie z przestrzeni publicznej dużej grupy głosów za pomocą ich przemilczania?

Napisane przez: 

od 1982 były dziennikarz, w PRL opozycjonista represjonowany, odznaczony przez ś.p. PREZYDENTA z polecenia ś.p. PREZESA IPN.

Komentarze są zamknięte