„Ja po prostu próbuję zrozumieć na jakim świecie żyję” z reżyserem Grzegorzem Braunem o „układzie wrocławskim” rozmawia Grzegorz Bieniarz

Niezależna Gazeta Obywatelska3

Na początek standardowe pytanie: co rozumiemy pod pojęciem „układ wrocławski”?

To bardzo wyrazista, jasna konstelacja osób, osobistości – postaci drugiego i trzeciego planu z życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego miasta Wrocławia i Dolnego Śląska. Konstelacja osób zależności i wpływów, których korzenie sięgają głęboko w historię sowieckiej Polski zwanej PRL-em. Te osoby, zależności i wpływy często są dalej decydujące dla aktualnej sceny politycznej, także ogólnopolskiej. „Układem wrocławskim” nazywam pewien symbiotyczny stan elit post-peerelowskich i post-solidarnościowych, w którym, cytując Jana Kochanowskiego: „ręka umywa rękę, noga nogę wspiera”. To konsorcjum „grup trzymających władzę” w tym regionie Polski – sięgające skutecznie po władzę w całym państwie.

Ten układ ma różne twarze. Instrumentem tego układu są decyzje polityczne i personalne zdeterminowane w toku procesu, który na nasz użytek nazwano „transformacją ustrojową”. Te decyzje są moim zdaniem determinantą różnych niezwykłych karier osób ze świata polityki, gospodarki i kultury wywodzących się z tego regionu lub też tutaj rozpoczynających swoje kariery. Są determinantą nadreprezentacji tych grup na scenie ogólnopolskiej.

Proszę zwrócić uwagę, na to, jak silna jest reprezentacja Dolnego Śląska na scenie ogólnopolskiej, jak wielu „geniuszy Karkonoszy” zrobiło kariery warszawskie, ba – nawet europejskie. Otóż to są różne twarze, które się tasują, zmieniają. Spróbujmy wyliczyć: Grzegorz Schetyna – Marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, po śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w zamachu smoleńskim pełniący obowiązki Głowy Państwa przez kilka tygodni ubiegłego roku, wcześniej minister „bezpieki”, wicepremier – de facto „kanclerz” rządu PO – jeden z filarów tej formacji, i jeden z „rozprowadzających”. Nie darmo to Grzegorz Schetyna jest często postrzegany z „kretyńskim zachwytem” przez różnych publicystów i komentatorów społecznych jako „mocny człowiek” polskiej sceny politycznej. No, więc istotnie „mocny”, tylko pytanie: komu, czemu tę swoją moc nadzwyczajną Grzegorz Schetyna zawdzięcza?

Dalej – Jerzy „Szmaja” Szmajdziński, niech mi ziemia lekką będzie – ostatni „wielki niezatapialny” tej generacji czołowych funkcjonariuszy SLD, mimo, że wszystkich polityków jego formacji dotknęły jakieś wypadki i przypadki przy pracy – Józef Oleksy, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz – wszyscy ulegli pewnym „kraksom” na zakręcie, ale nie Jerzy Szmajdziński. No, i ważna rzecz – to był w swoim czasie Minister Obrony Narodowej. Nie przypuszczam, żeby sowieci kontrolujący polską scenę polityczną, wbrew pozorom nieprzerwanie od czasów PRL-u, dopuścili do tego, żeby na czele ich satelickiej armii stanęli ludzie nielojalni i nie podlegli pewnej kontroli politycznej.

Kolejna postać ważna w tym kontekście, który również w swoim czasie były kandydatem na szefa MON – Bogdan Zdrojewski – pierwszy Prezydent Miasta Wrocławia w toku tzw. „transformacji ustrojowej”, otóż zanim został on zwekslowany na boczny tor, jakim niewątpliwie jest Ministerstwo Kultury, to przecież był potencjalnym kandydatem, i dalej nim jest, na Ministra Obrony Narodowej.

Mamy wreszcie z Wrocławia bardzo istotne postaci opozycyjnej, centralnej, stołecznej, ogólnopolskiej sceny politycznej. Mamy Adama Lipińskiego – posła z Legnicy, mamy Ryszarda Czarneckiego, który w ostatnich latach jest czołowym komentatorem spraw zagranicznych w partii PiS. Mamy Kazimierza Michała Ujazdowskiego, który mimo, że nie pochodzi z Wrocławia, to jego wrocławska kariera wyniosła go na ogólnopolską scenę polityczną. Otóż proszę pamiętać, że Grzegorz Schetyna w drugiej połowie lat 80-tych zostaje przewodniczącym NZS na Uniwersytecie Wrocławskim i jest, w tej zaszczytnej funkcji, sukcesorem właśnie Bogdana Zdrojewskiego i Ryszarda Czarneckiego.  Rafał Dutkiewicz, urzędujący obecnie Prezydent Miasta Wrocławia (latach 80. m.in. łącznik podziemnej „S”, stypendysta niemieckiej fundacji GFPS i członek Rady Naczelnej ZHP), wówczas Sekretarz Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie we Wrocławiu rekomenduje Grzegorza Schetynę, przed chwilą jeszcze opozycyjnego, anty-okrągłostołowego w deklaracjach działacza NZS, do zatrudnienia jako Dyrektora Urzędu Wojewódzkiego, a wkrótce Grzegorz Schetyna zostaje Wicewojewodą.

Kariera tych ludzi, jeżeli by uwzględnić tylko tych, ze strony „solidarnościowej” wiąże się chyba z tym, że Wrocław odgrywał niebagatelną rolę na scenie walki opozycyjnej. Wrocław zwano nawet „twierdzą Solidarności”…

Proszę pamiętać, że Wrocław w czasach PRL-u jest matecznikiem opozycji i kontrkultury. W tygodniku „Mazowsze”, w drugiej połowie latu 80-tych, ukazuje się obszerny artykuł pt. „Twierdza Wrocław” – to nawiązanie do historii „Festung Breslau” – na mapie opozycyjnej, solidarnościowej, Polski, Wrocław jest istotnie twierdzą pierwszej wielkości po Warszawie. We Wrocławiu mamy do czynienia ze szczególną obfitością fauny i flory opozycyjnej. Mamy tutaj, nie tylko silny ruch związkowy „Solidarności” ale też swoiste polityczne, oryginalne produkty „made in Wrocław”. Mamy „Solidarność Walczącą”, mamy „Pomarańczową Alternatywę, mamy „Solidarność Polsko – Czechosłowacką”, mamy bardzo silne środowisko ruchu „Wolność i Pokój”, mamy jedno z wczesnych, ważniejszych środowisk liberałów, którzy jeszcze w epoce podziemia, wkraczają na polska scenę polityczną. I teraz, z całym szacunkiem dla wszystkich dzielnych, odważnych, niezłomnych ludzi, którzy angażowali się w działalność opozycyjną, muszę powiedzieć, że trzeba też trzeźwo i chłodnym okiem przyglądać się fenomenowi „twierdzy Wrocław”. I stawiam taką tezę – hipotezę badawczą – że ta nadzwyczajna rozmaitość i bujność fauny i flory opozycyjnej we Wrocławiu nie mogła by mieć miejsca bez objęcia szeregu inicjatyw opozycyjnych, konspiracyjnych działań i podziemnej aktywności, bez objęcia tego wszystkiego kuratelą, czy jak to fachowo nazwiemy: kontrolą operacyjną, przez służby peerelowskie i służby sowieckie.

Czyli kto jest głównym inspiratorem tych działań? Czyżby to były sowieckie służby specjalne – skąd takie przypuszczenie?

Moja podstawowa hipoteza jest taka: nie można analizować historii najnowszej, a więc także aktualnej sceny politycznej wrocławskiej i dolnośląskiej, w oderwaniu od tak ważnego faktu jak fakt stacjonowania, lokalizacji na tym terenie sztabów tzw. Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej. Bo to nie na Mazowszu czy na Pomorzu Armia Czerwona zlokalizowała swoje, nie tylko wielkie jednostki, ale także sztaby i centra dowodzenia, ale właśnie na Dolnym Śląsku. To była oczywiście Legnica, ze słynną „małą Moskwą” – największym miastem czysto sowieckim na zachód od Bugu, to była Świdnica – miasto, z którego dowodzona była operacja „Dunaj”, czyli inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w ’68 roku. Wreszcie to pod Wrocławiem, opodal Oławy zlokalizowany był tajny bunkier, jedno z alternatywnych centrów dowodzenia III wojną światową.

A więc z prostej pragmatyki służby wojskowej wynikała konieczność zabezpieczenia każdej jednostki wojskowej, zabezpieczenia w sensie „zabezpieczenia operacyjnego”, nie tylko każdej jednostki „zwykłej” ale przede wszystkim sztabów – centrów dowodzenia. „Zabezpieczenie operacyjne” to może być oczywiście cała technika, najbardziej nowoczesna i wysublimowana, ale to są przede wszystkim osobowe źródła informacji, których posiadanie i wyłączne dysponowanie nimi należało do „psich obowiązków” oficerów GRU.

A więc, trzeba dobrze zrozumieć, że oprócz wszystkich tzw. „osobowych źródeł informacji” czyli całej agentury jaką dysponowały służby peerelowskie, polskojęzyczne – SB, oraz WSW, czy II Zarząd Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego – oprócz tej całej agentury, która oczywiście była do pełnej dyspozycji służb sowieckich – KGB i GRU, sowieci musieli tutaj dysponować agenturą „na wyłączność” – niezapośredniczoną u towarzyszy peerelowskich. I tutaj dochodzimy do zasadniczej kwestii – co stało się z tą całą agenturą, kiedy Armia Czerwona wycofała się z tych terenów na początku lat 90-tych? Stawiam tezę, że agentura ta nie wyparowała, nie wyemigrowała, nie rozwiała się w powietrzu ale nie została też osierocona. Prowadzenie agentury to jest ciężka praca, jej prowadzenie wymaga żmudnych, często skomplikowanych, systematycznych działań – ciężkiej pracy oficerów prowadzących. I tej pracy się nie marnuje – nie wyrzuca się takich aktywów personalnych do ścieku.

A zatem – stawiam taką hipotezę badawczą, że na Dolnym Śląsku, ze szczególnym uwzględnieniem Wrocławia i okolic, mamy więcej postsowieckiej agentury na kilometr kwadratowy niż w jakimkolwiek innym regionie Polski.

Żeby tego jeszcze było mało, to znany jest ogólnie fakt, że sowieci w swoje działania operacyjne na terenie Polski postanowili włączyć enerdowską Stasi – jaki był tego cel?

To jest drugi ważny moment – obecność i aktywność służb niemieckich czyli Stasi, ale także zachodnioniemieckich służb specjalnych BND. Proszę zwrócić uwagę na taki fenomen – komu Amerykanie – nasi obecni sojusznicy, niesolidni i niesystematyczni sojusznicy – w okresie „zimnej wojny” poruczali sprawy polskie? I kim się wyręczali w działaniach operacyjnych na kierunku polskim? Tu trzeba wspomnieć nazwisko Gehlena – fachowca ze służb specjalnych III Rzeszy (twórcę, pod kuratelą amerykańską zachodnioniemieckiego wywiadu BND – dop. GB). Kiedy chcieli być obecni, aktywni, mieć możliwość pozyskiwania informacji i prowadzenia działań operacyjnych na terenie PRL-u to potrzebowali do tego fachowców i sięgali po służby niemieckie, które posiadały tzw. „know how” i aktywa personalne na terenie Polski. I teraz smutny, tragiczny paradoks jest taki, że na teren Polski Niemcy zostali zaproszeni i od „wschodu” i od „zachodu”. Jeszcze za czasów tzw. „pierwszej Solidarności” tzw. „karnawału” gen. Czesław Kiszczak wydał formalną zgodę na działania operacyjne wschodnioniemieckiej służby –Stasi – na terenie PRL. Proszę dobrze rozumieć bezprecedensowość takiej zgody, takiego rozkazu – to było zaproszenie lisa do kurnika.

W tych negocjacjach ze Stasi brał udział Stanisław Ciosek – czyli kolejna postać z Dolnego Śląska?

O właśnie. Obok Szmajdzińskiego, mamy z Jeleniej Góry szefa Komitetu Wojewódzkiego Partii, a więc ściśle wyselekcjowanego przez sowiety funkcjonariusza. Stanisław Ciosek właśnie w latach 80-tych rozmawia ze Stasi. Czesław Kiszczak jako lojalny sowiecki funkcjonariusz – sowiecki oficer polskojęzyczny – miał za zadanie umożliwić Niemcom zbudowanie swoich autonomicznych siatek i pozyskiwanie aktywów personalnych, i są pewne drobne przyczynki, pewne poszlaki wskazujące na to, że Stasi tej okazji nie zaprzepaściła i  że podjęła działania operacyjne na terenie PRL. I w sposób naturalny takim rejonem szczególnych zainteresowań Stasi musiały być tzw. „ziemie odzyskane”, na czele z Wrocławiem. Do Wrocławia na przełomie lat 70-tych i 80-tych wyprawiali się różni funkcjonariusze delegowani z Drezna i spotykali się z tutaj z rożnymi, jeszcze wtedy, „pionkami” – późniejszymi „figurami” na dolnośląskiej, wrocławskiej szachownicy. Do tych „pionków” – późniejszych „figur” należy późniejszy pierwszy Komendant Policji we Wrocławiu czasów „transformacji ustrojowej” – Pan Piotr Anioła, który figuruje na liście osób kontaktowych, z którym bez obawy może nawiązać kontakt człowiek delegowany przez drezdeńską Stasi na „wycieczkę” do PRL-u. Piotr Anioła 10 lat później zostaje pierwszym Komendantem Policji we Wrocławiu. Pytaniem jest: ile jeszcze takich osób służba niemiecka uważała za „bezpieczne kontakty” dla swoich funkcjonariuszy i agentów na tym terenie?

A zatem „układ wrocławski” postrzegam jako układ polityczno – biznesowo – towarzyski wygenerowany przez sowieckie służby z „pakietem kontrolnym” Moskwy, ale z bardzo poważnym udziałem Berlina.

Kiedy Pan wpadł na trop tej intrygi, co było pierwszym impulsem do pójścia tym tropem?

No cóż, Ja we Wrocławiu mieszkam od 36 lat. Byłem systematycznym obserwatorem i dorywczym, marginalnym uczestnikiem wydarzeń z życia publicznego w tych okolicach od lat 80-tych. Moje obserwacje doprowadziły mnie do takiego rozpoznania tej rzeczywistości. Ja po prostu próbuję zrozumieć na jakim świecie żyję, próbuję zrozumieć kim są tak naprawdę ludzie, którzy urządzili nam życie (śmiech), którzy decydują o tym, co czytamy w gazecie, i ile pieniędzy zostało nam w portfelu.

Według mojej wiedzy zaczerpniętej m.in. z pańskiego występu w TV Trwam jedną z poszlak na istnienie „układu wrocławskiego” jest pewne tajemnicze zdarzenie, którego odkrycie było dla Pana impulsem do prowadzenia dalszych badań? Proszę czytelnikom przybliżyć ten wątek.

Niewątpliwie jednym z istotniejszych momentów mojej edukacji historycznej i politycznej był moment, w którym jeden ze starszych kolegów – który dziś pracuje w Urzędzie Miejskim, więc pewnie już by mi tej historii nie opowiedział, ale zrobił to w latach 90-tych, zanim jeszcze został dokooptowany do „układu” – otóż opowiedział mi o pewnej tajemniczej historii, której nigdzie nie opisano i nie wzmiankowano w publikacjach dotyczących dolnośląskiej „Solidarności”. Była to pewien incydent z udziałem, istotnego w czasach „karnawału” (1980-81) działacza dolnośląskiej „S”. Ten kolega opowiedział mi o pewnym wypadku samochodowym do którego doszło na jednej z ulic Wrocławia – na ul. Legnickiej – jesienią 1986 roku. Otóż doszło tam do tragicznego w skutkach zderzenia samochodu osobowego z autobusem miejskim – w samochodzie marki „Łada”, który wpadł w poślizg, na wilgotnej od jesiennego deszczu nawierzchni, zginęło dwóch mężczyzn. Pierwszy mężczyzna – pasażer, członek Zarządu Regionu Dolnośląskiego „S” – Edward Majko – człowiek istotny w ruchu związkowym. Od samego początku dla niektórych „młodszych” działaczy Majko odgrywał rolę mentora i autorytetu. Był bliskim współpracownikiem Władysława Frasyniuka, miał wpływ na personalia w zarządzie dolnośląskiej „S”, w ‘81 roku został na krótko internowany. Władysław Frasyniuk, twierdził kilka lat temu, w rozmowie ze mną, że cytuję: „Majko był odsunięty” – ale nie wiadomo jak dalece „odsunięty”, skoro na fotografiach przedstawiających Frasyniuka, który na kilka dni przed tym tragicznym zdarzeniem z ’86 roku zostaje wypuszczony z więzienia, E. Majko jest charakterystyczną postacią w najbliższym otoczeniu legendarnego przywódcy – to jest pierwsza ofiara tego wypadku. Drugą ofiarą jest, siedzący za kierownicą Anatol Pierścionek – w randze podpułkownika, jeden z czołowych funkcjonariuszy dolnośląskiej SB, faktycznie wiceszef wrocławskiej bezpieki.

Zaraz po tym zdarzeniu, w środowisku, krążyły różne wersje. Pojawiła się na przykład wersja, że Edward Majko jest być może ofiarą zamachu, porwania, uprowadzenia lub zabójstwa politycznego. Wszyscy mieli wtedy w pamięci śmierć ks. Jerzego Popiełuszki. Otóż ta wersja szybko upadła, kiedy okazało się, że obydwaj mężczyźni byli pod wpływem alkoholu, byli, jak to się mówi, po „dużej wódce”. Wówczas pojawiła się wersja, i ta wersja krąży do dzisiaj w środowisku, że Majko był alkoholikiem, kapusiem, zdrajcą – agentem służby bezpieczeństwa. Ja zapoznawszy się z sylwetką Edwarda Majki nie podzielam tego przekonania. Na tyle, na ile udało mi się poznać życiorys śp. Edwarda Majki wykluczam taką wersję, że było zwykły „kapuś”, który został wykorzystany do niecnych celów przez SB. Poza tym – proszę mi wierzyć – taki funkcjonariusz jak Anatol Pierścionek nie pił wódki „po godzinach pracy” z prostymi „kapusiami”. Pamiętajmy, że to jest druga połowa lat 80-tych i funkcjonariusze tacy jak Pierścionek „ciężko pracują” wykonując odpowiedzialne zadania. Anatol Pierścionek, czego dowiadujemy się z jego akt osobowych, które zachowały się częściowo w archiwum tutejszego IPN, nie był funkcjonariuszem przeciętnym – był oceniany jako bardzo zdolny, a przez, niektórych kolegów jako karierowicz. Tak czy inaczej został uznany na dostatecznie dobrze się zapowiadającego, żeby jeszcze w drugiej połowie lat 70-tych skierowano go na specjalny kurs KGB w Moskwie. Fakt, faktem, kiedy Anatol Pierścionek wychodził z siedziby wrocławskiej bezpieki – co wiemy z notatki sporządzonej później, po tym wypadku, przez jego przełożonego – to wychodził po to by wykonywać „ważne działania operacyjne” – tak ważne, że o ich wynikach miał meldować swojemu bezpośredniemu przełożonemu, szefowi SB we Wrocławiu, jeszcze tego samego wieczora telefonicznie lub najpóźniej następnego dnia rano. Zatem naprawdę wykluczyć należy tę wersję „light” wedle, której miałoby to być proste rutynowe spotkanie oficera prowadzącego z agentem – kapusiem.

Zatem jaka była przyczyna spotkania działacza „S” Edwarda Majki i podpułkownika SB Anatola Pierścionka – spotkania, które wyszło na jaw w tak tragiczny sposób? Czy prowadzili oni razem jakieś tajne rozmowy i czy w takim razie Dolny Śląsk mógł być poletkiem doświadczalnym przez przystąpieniem do właściwego procesu transformacji ustrojowej  w skali ogólnokrajowej?

Proszę pamiętać, że pułkownicy bezpieki nie odbywają spotkań towarzyskich. Gdyby Anatol Pierścionek pozwalał sobie na konsumowanie alkoholu pod pretekstem wykonywania zadań służbowych z człowiekiem z obozu wroga, to jego kariera nie trwała by długo. Moja hipoteza jest taka: tego jesiennego dnia mieliśmy do czynienia ze spotkaniem o charakterze politycznym – negocjacji politycznych. Być może istotnie Edward Majko nie był po stronie solidarnościowej rozgrywającym ale był, jak sądzę, autoryzowanym emisariuszem, delegatem. Proszę zwrócić uwagę na to, że jeśli rzeczywiście byłoby to spotkanie oficera prowadzącego z agentem – kapusiem, to dlaczego taka cisza nad tymi trumnami? Dlaczego przez 25 lat nie powstała żadna publikacja, w której to zdarzenie zostałoby rzetelnie opisane? Ukazały się, nawet stosunkowo niedawno, pewne wzmianki oraz reprodukcje dokumentów i fotografii z miejsca wypadku ale dalej nie ma sensownego wytłumaczenia tego fenomenu. Wiem, od świadków historii, że tajne dochodzenie było prowadzone nie tylko po stronie „bezpieki”. Ze strony „Solidarności” również przeprowadzono coś na kształt wewnętrznego śledztwa. Doszło do spotkania kilkunastu osób reprezentujących różne struktury konspiracyjne i w toku tego spotkania skonkludowano, że (cytuję): „Edek nikomu nie szkodził”. Ale bardzo ciekawa rzecz – chociaż przeprowadzono takie wewnętrzne dochodzenie, to nikt, przez 25 lat, nie pofatygował się do wdowy po ś.p. E. Majce by jej powiedzieć, że „Edek nikomu nie szkodził”. Jego rodzina przez 25 lat żyje w cieniu tego zdarzenia, w atmosferze periodycznie powracających plotek. Ponieważ, jak sądzę, istotnym działaczom opozycji, wygodną byłaby taka wersja, że Majko był wyłączony i był alkoholikiem, kapusiem.

W żadnym innym regionie Polski, i w żadnym regionie „Solidarności” „palec boży” nie zadziałał w ten sposób, nie odkryła się taka karta. Oczywiście zastanawiałem się, czy ten wypadek był przypadkiem czy też nie został przez kogoś zmontowany. Po zapoznaniu się z dokumentacją milicyjną, w tym z dokumentacją fotograficzną, miejsca wypadku, nie mam wątpliwości, że to właśnie był „palec boży”- że to tragiczne zdarzenie. Nie przypuszczam żeby ktoś „dybał” na życie Anatola Pierścionka i Edwarda Majki.

Moim zdaniem mieliśmy tutaj do czynienia ze wstępną fazą negocjacji przed „okrągłym stołem”. I jeśli komuś „okrągły stół” wydaje się modelem transformacji godnym polecenia i idealizuje to wydarzenie, to powinien podchwycić mój pomysł, żeby w jednym z centralnych miejsc we Wrocławiu, np. przy ul. Legnickiej, postawić pomnik pionierom transformacji ustrojowej – Edwardowi Majce i Anatolowi Pierścionkowi, którzy polegli w drodze do „okrągłego stołu”.

Uważam, że właśnie Wrocław i Dolny Śląsk, to był główny poligon transformacji ustrojowej. Uważam, że operacja, którą na nasz użytek tak nazwano, została tutaj przeprowadzona w sposób modelowy, bezszmerowy i w istocie można powiedzieć, że skoro „układ wrocławski” trwa nieprzerwanie już ćwierć wieku to Wrocław jest prymusem transformacji ustrojowej.

Mamy tutaj do czynienia, od czasów kiedy Rafał Dutkiewicz wprowadzał Grzegorza Schetynę do urzędu wojewódzkiego – 20 lat temu, z nieprzerwaną ciągłością władzy. Dochodzi oczywiście do pewnych niesnasek i nieporozumień – do pewnej kłótni w rodzinie, ale chyba nie ma takiego drugiego miasta w Polsce, które miało by lepszą „prasę” od Wrocławia. Wrocław, czy to w telewizji WSI 24, czy na łamach, należącego do tego samego koncernu ITI, „Tygodnika Powszechnego”, jest przedstawiany jako wzorowe  miasteczko z kolorowej pocztówki. A prezydent Rafał Dutkiewicz jest lansowany nie tylko jako wspaniały gospodarz, ale też jako nadzieja polskiej demokracji. Od czasu do czasu różni „pożyteczni idioci” w Warszawie podchwytują ten pomysł. Do tego we Wrocławiu swoje jednostki macierzyste miała telewizja „Polsat” i nawiasem mówiąc także telewizja „Trwam”. We Wrocławiu zlokalizowana jest słynna tzw. „willa Baraniny” – znana nam z relacji prokuratora Czyżewskiego. Willa, w której spotykać się mieli prominentni przedstawiciele świata polityki i biznesu, z Wrocławia i Dolnego Śląska. Oczywiście spotkania odbywały się kiedy żył jeszcze sam gospodarz – nieszczęsny samobójca, współpracownik kilku służb, nie wiemy czy podwójny czy potrójny – Jeremiasz Barański zwany „Baraniną”.

Jaką rolę w tym całym „układzie” mógłby odgrywać Grzegorz Schetyna. W wywiadzie dla TV „Trwam” zasugerował Pan, że Grzegorz Schetyna swoją karierę zawdzięcza kurateli bezpieki. Co w takim razie zadecydowało o wyjątkowości Schetyny? Czy czasem stawianie takiej tezy nie jest zbyt daleko posuniętym wnioskiem?

Grzegorz Schetyna to jest bardzo nieprzeciętnie utalentowany człowiek, więc czyjekolwiek oko spoczęło na nim 30 lat temu i wyłowiło z tłumu młodzieży opozycyjnej, to był to trafny wybór. Ja nie twierdzę, że 30 lat temu została napisana późniejsza biografia polityczna Grzegorza Schetyny. W służbach przecież jest tak, że obsiewa się bardzo różne grządki, a potem patrzy się co wyrosło i co będzie pasowało na następnym etapie. Ja tylko uważam, że pierwsze osoby w państwie, do których należy Grzegorz Schetyna, powinny mieć biografie: pełne, przejrzyste, obszerne, wyczerpująco spisane i nie podatne na stawianie jakichkolwiek dużych znaków zapytania. Grzegorz Schetyna – twierdzę – od lat 80-tych jest człowiekiem, którego biografia podlegała ścisłej kontroli operacyjnej ze strony sowieckich-peerelowskich służb. W jakim charakterze? Mam nadzieję, że w swoim czasie dowiemy się na ten temat więcej. Ja widzę – tylko i aż, bardzo poważne luki w tym życiorysie. Mamy dokumenty, zachowane chociażby tylko we wrocławskim oddziale IPN, które świadczą o tym, że Grzegorz Schetyna był osobą znaną służbą peerelowskim od początku lat 80-tych – już na początku stanu wojennego został objęty wstępną kontrolą operacyjną. I ta kontrola operacyjna doprowadziła do… zaniechania jakichkolwiek działań operacyjnych wobec jego osoby.

A może przeceniamy rolę i skuteczność organizacyjną SB. Bo np. to, że raport niejakiego TW „Miś” z Opola z ‘82 r. nie został ujęty w rozpracowaniu operacyjnym, które podjęło SB z Wrocławia wobec Schetyny w roku ‘88 wcale nie wynika z jakiejś głębszej gry wywiadowczej tylko po prostu z bałaganu w strukturach SB?

Oczywiście, wolna wola. Kto chce może uwierzyć w bałagan w SB – ja w taką wersję nie wierzę. Jeśli nawet założymy, na moment, że SB mając taką „perłę” w rękach, w roku ’82, z powodu niedopatrzenia tę „perłę” przeoczyła i zagubiła w biurokratycznym bałaganie, no to mamy dokumenty z roku ’86. Mamy dokumenty rozpracowywania przez SB „Solidarności Walczącej”, w których Grzegorz Schetyna przechodzi pod pseudonimem „Radek” – jest to jego pseudonim w strukturach „Solidarności Walczącej”. Otóż SB już w pierwszej połowie ’86 roku „Radka” w pełni rozpracowuje – nie stanowi on zagadki, SB wie kim „Radek” jest, gdzie mieszka, kim jest jego żona, znajomi, że funkcjonuje w świecie akademickim we Wrocławiu i w Poznaniu. I co? I nic. Grzegorz Schetyna w następnym sezonie, po raz drugi zresztą w ll. 80., wyjeżdża w odwiedziny do brata do Kanady (w 1987 r.) i wraca by pełnić tutaj rolę przewodniczącego NZS. No i pełni tę rolę, a SB się nim nie interesuje, aż do jesieni ’88 roku, kiedy to wydz. III z Wrocławia, wysyła formalne zapytanie do swoich „kolegów” z Opola – „czy przechodził w waszym rozpracowaniu operacyjnym?”.

Grzegorz Schetyna wyjeżdża do swego brata w Kanadzie dwukrotnie w latach 80-tych – w roku ’85 i ’87, i nie ma problemów z wyjazdem. W roku ’85 jako wcześniej rozpracowany przez SB kolporter prasy konspiracyjnej, a w roku ’87 jako rozpracowany działacz „Solidarności Walczącej”. A tymczasem w SB obowiązuje rozkaz najwyższego dowództwa, kontrasygnowany przez gen. Ciastonia, który na przełomie ’85 i ’86 roku czyni z rozpracowania i rozbicia struktur „Solidarności Walczącej” priorytet działań. Czyli rozbicie struktur „Solidarności Walczącej” jest priorytetem dla całej SB – na terenie całego kraju – przy czym w tym rozkazie mowa także o tym, że w działaniach przeciwko „SW” wszystkie wydziały III, z całego kraju, podporządkowują się wiodącej roli wydz. III SB z Wrocławia. Więc, błagam, niech Pan nie myśli, że tu jest jakiś bałagan. Jeśli jest to priorytetowe zadanie i SB widzi właśnie wśród innych zdekonspirowanych członków struktur „Solidarności” „Radka” – Grzegorza Schetynę, to naprawdę trzeba wykluczyć, że wprawdzie mają to w raporcie, ale przez pomyłkę nie wyciągają z tego żadnych wniosków, i nie rodzi to żadnych konsekwencji.

Ale wróćmy do tego roku ’88, kiedy to jesienią SB z Wrocławia pyta SB z Opola – „czy przechodził w waszym zainteresowaniu operacyjnym?” I uzyskuje odpowiedź negatywną – „nie, nie przechodził” Otóż my wiemy, że co najmniej 6 lat wcześniej, owszem „przechodził”. No to dlaczego teraz SB z Opola uznaje za stosowne udzielić fałszywej informacji swoim „kolegom” z Wrocławia? Otóż to nie jest wcale rzecz wykluczona w tajnej służbie – takie rzeczy się robi, to należy nawet do rutyny służbowej. Ale pod jakimi warunkami, w jakich okolicznościach? No w takich okolicznościach, w których mamy do czynienia z głębszym, wewnętrznym zakonspirowaniem czyjejś faktycznej roli. Opole dezinformuje więc Wrocław – i to jest dopuszczalne w bardzo ściśle określonych przypadkach. Po prostu działa taka zasada, że nie wszyscy funkcjonariusze mają wiedzieć wszystko. A zatem wnioskujemy z tego, że Grzegorz Schetyna jest zastrzeżony w tej służbie do jakiś innych celów, a być może jest zastrzeżony przez jakąś inną służbę – być może służbę wojskową, być może Zarząd II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego – ?

Czy jakikolwiek inny działacz nielegalnych organizacji podziemnych, i jakikolwiek inny przewodniczący NZS-u jakiejkolwiek uczelni w kraju, zrobił karierę porównywalną z karierą Grzegorza Schetyny? Przypomnijmy – ten utalentowany człowiek, na początku lat 90-tych, zostaje szefem jednej z pierwszych prywatnych rozgłośni radiowych w Polsce – radia ESKA, i jako prezes ESKI zostaje właścicielem WKS Śląsk Wrocław (sekcji koszykarskiej). Niewątpliwie mamy do czynienia z postacią wielkiego formatu. Jeśli zgodzimy się, że to ktoś nieprzeciętny, to dlaczego jego biografia do tej pory pozostaje nienapisana? W każdym normalnym kraju ludzie tego formatu, tej rangi, z tak ciekawym życiorysem, mają już nie, że biografie ale półki uginające się od nich.

Z ogólnego obrazu naszej sceny politycznej wynika – jeżeli by przyjąć, że „układ wrocławski” – i to co się z niego rozwinęło, jest prawdziwy, że obecnie Polska jest podzielona na strefy wpływów kontrolowane bądź przez rosyjskie bądź niemieckie służby specjalne?

Jeżeli ktoś był od kogoś zależny 30 lub 20 lat temu, to czy przestał być zależny i kiedy? Twierdzę, że na czele państwa stoją ludzie, którzy nie są autonomiczni, nie są suwerenni w swoich decyzjach politycznych. To jest uwarunkowane pewnymi faktami z ich nienapisanych biografii. Ci ludzie przed laty weszli w pewne relacje, zależności – albo zależności służbowej, albo zależności ekonomicznej. Albo też przez lata namnożyło się tzw. „kompr-materiałów” – materiałów kompromitujących, które być może zostały wytworzone m.in. podczas imprez w tzw. „willi Baraniny”. I ci ludzie są niesuwerenni i nieautonomiczni w swoich decyzjach. Nie są wolnymi ludźmi – są ludźmi uzależnionymi od „układu”, w który weszli przed laty – robili tutaj przez lata wspólne interesy i funkcjonowali na tym terenie w stanie zgodnej symbiozy przez całe dekady.

Niedawno w Opolu gościł lider Ruchu Autonomii Śląska – Jerzy Gorzelik. Na wykładzie, który przeprowadził na Uniwersytecie Opolskim „wymsknęło” mu się stwierdzenie, że w swoich dążeniach, RAŚ jako sojusznika, ma poparcie Rafała Dutkiewicza. Czy takie organizacje jak RAŚ nie są czasem dowodem na to, że proces rozmontowywania Polski od środka rozpoczął się już na dobre? I, że w swoich dążeniach te organizacje są inspirowane, bądź wspierane przez obce służby specjalne?

Bilans niezakłóconego funkcjonowania „układu wrocławskiego” po 20 latach jest jednoznaczny. Wrocław z jednej strony jest miastem zbankrutowanym, jest miastem, w którym zadłużone zostały, na różne ekstrawagancje tutejszej władzy, następne generacje wrocławian, a z drugiej strony Wrocław jest miastem, w którym dokonuje się zdrada elit, zdrada stanu. Wrocław na poziomie elit wymaszerowuje z Rzeczypospolitej – wychodzi z Polski. Elity polityczne i intelektualne miasta Wrocławia są, obawiam się, w pełni gotowe na formalne przeniesienie lojalności z Warszawy na Berlin. Rozliczne są tego dowody i przykłady – jak na przykład działalność instytutu Willi Brandta – działalność tego instytutu, obawiam się, skutecznie neutralizuje na Uniwersytecie Wrocławskim artykulację jakiejkolwiek krytycznej refleksji na temat stosunków polsko-niemieckich. Wspomnę też o działalności takiego ośrodka „opiniotwórczego” jakim jest tutejszy oddział „Gazety Wyborczej”, gdzie można było kilkanaście dni temu przeczytać, że w ’45 roku Wrocław „przeszedł pod polską administrację” – to jest frazeologia, której używanie przyjęło się w Niemczech, czyli takie określenie sytuacji prawnej Wrocławia. Jest nieprzypadkowe, że „Wyborcza” to słownictwo podtrzymuje i przyjmuje za swoje. Więc taką „szkołę jazdy” mamy we Wrocławiu – zdrada elit.

Natomiast, jak widać, na tej części Śląska zwanej „Górnym” jest inna „szkoła jazdy” – mamy Ruch Autonomii Śląska. No i jeżeli Pan Gorzelik publicznie mówi o tym, że Rafał Dutkiewicz jest jego sojusznikiem w tej robocie, no to, jakby to powiedzieć: wszystko mi tutaj pasuje do układanki. Jest rzeczą najzupełniej obojętną, wtórną, to kto działa przeciwko polskiej racji stanu we Wrocławiu, w Opolu czy w Katowicach, z głupoty, a kto działa z wyrachowania. Jest rzeczą wtórną, w gruncie rzeczy, kto tutaj jest niemieckim agentem wpływu, a kto jest „pożytecznym idiotą” ponieważ skutki będą te same – opłakane dla państwa polskiego. Państwo Polskie po utracie Wilna i Lwowa nie może sobie pozwolić na utratę Wrocławia i Szczecina – jeśli nie ma być zredukowane do roli Księstwa Warszawskiego, która zawsze będzie potrzebowało jakiegoś patrona – Napoleona, żeby zapewnić sobie egzystencją polityczną, bo już nie suwerenność.

Trzeba to wyraźnie powiedzieć, że samo utworzenie Województwa Opolskiego było aktem zdradzieckim i wszyscy politycy, którzy lansowali i forsowali to rozwiązanie administracyjne są, powtórzę to – wyrachowanymi agentami obcej racji stanu, albo pożytecznymi dla obcej racji stanu idiotami. Podobnie wmontowanie w ordynację wyborczą uprzywilejowania mniejszości – Jacek Kuroń, niech mu ziemia lekka będzie, i Pani senator Dorota Simonides forsując ten „wyjątek” stworzony na użytek mniejszości niemieckiej, czyniący z niej, de facto, depozytariusza interesów wszystkich mniejszości narodowych w Polsce –  to także było działanie zdradzieckie względem polskiej racji stanu. Przypominajmy o tym i we Wrocławiu, i w Opolu, i w Katowicach – nie ma Górnego i Dolnego Śląska, historycznie jest jeden Śląsk, i błagam trzymajmy się razem w tej sprawie, bo właśnie przejawem tego, miedzy innymi, jak się polskie sprawy rozgrywa, jest właśnie to, że stosuje się wobec nas różne strategie – to jest „strategia salami”, jest inna wersja dla Opola, inna dla Wrocławia, inna dla Katowic, ale rezultat będzie taki sam dla wszystkich Polaków.

Czytam w „Junge Freiheit” – a to jest tzw. „poważna” prasa niemiecka – że działacze RAŚ zamierzają osiągnąć polityczną autonomię do 2020 roku. Widać, że RAŚiści w rozmowie ze swoimi dziennikarzami, już się nawet nie liczą ze słowami.

Możemy bardzo długo rozmawiać o zaszłościach historycznych, które doprowadziły do zniechęcenia i obojętności wielu obywateli RP, obojętności wobec sprawy państwa polskiego. Możemy wiele mówić o tym, jak w XX wieku „Warszawa” zapracowała na to żeby Ślązacy nie kochali państwa polskiego i administracji warszawskiej. Pamiętając o tych wszystkich zaszłościach, i z drugiej strony darząc dużą sympatią wszystkich ludzi, którzy są świadomi własnej tradycji i interesują się historią swojego regionu, i odczuwają patriotyzm regionalny, z szacunkiem dla tych ludzi trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć, że co innego regionalne sentymenty, a co innego separatyzm polityczny. I trzeba to jasno widzieć i nie wahać się jasno nazwać po imieniu – separatyzm polityczny to jest zdrada stanu, to jest podkopywanie bytu państwowego Polaków, i na to zgody być nie może. I wszyscy ludzie, którzy za takimi projektami politycznymi się opowiadają powinni poważnie się nad sobą zastanowić. Niech poważnie traktują także i tę ewentualność, że jeśli będą obstawać przy tych rozbiorowych projektach, to kiedyś jeszcze wymierzy im sprawiedliwiść państwo polskie – jeśli jeszcze kiedyś tu powróci.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

  1. Stankomir
    | ID: ffd1ff62 | #2

    Mocny tekst!

  2. Anonim
    | ID: 63385dfe | #3

    gowniany tekst

Komentarze są zamknięte